Strona:Bruno Winawer - Ziemia w malignie.djvu/40

Ta strona została uwierzytelniona.

Zjednoczonych pilniejsze i bardziej palące, niż gdzie indziej. Na innych lądach rolnictwo istnieje od prawieków, człowiek od czasów zamierzchłych, niepamiętnych wycina lasy, orze, przewraca grunt pługiem, — zżył się z pogodą. Zdarzają się — jak w każdym długoletnim małżeństwie — burze i gwałtowne wybuchy, rolnik narzeka ciągle na kapryśną aurę, ale o jakiejś wielkiej katastrofie mowy chyba nie ma. W Ameryce człowiek powyrywał drzewa i dzikie trawy, wykarczował lasy, zmienił dowolnie oblicze olbrzymiego kontynentu szybko, za szybko, w ciągu kilku zaledwie wieków i — naraził się widocznie złym potęgom. Korespondenci piszą coraz częściej artykuły alarmujące, pisma zamieszczają zdjęcia tragiczne, dodatki filmowe chwytają okropne burze piaskowe na gorącym uczynku i huragany przy straszliwej robocie. „Ameryka może być dosłownie zdmuchnięta z oblicza ziemi!“ — czytamy. Huragan sprzed trzech lat porwał nagle trzysta milionów ton żyznego gruntu, rzeka Mississippi wydziera rolnikom rokrocznie i niesie do morza czterysta milionów ton najlepszej gleby. Podają wartość ziemi już utraconej na miliardy dolarów. Mamy jeszcze ze dwadzieścia lat czasu — mówią wybitni rzeczoznawcy — jeżeli nie zabierzemy się natychmiast do ratowania pól i zagonów, potężne Stany Zjednoczone zmaleją, skurczą się do rozmiarów jednego stanu, resztę — zajmą pustynie, wydmy, ugory i lotne piachy. I stąd te