Strona:Bruno Winawer - Ziemia w malignie.djvu/45

Ta strona została uwierzytelniona.

czyli budynki, zabrali pola — doprowadzili go do nędzy, porzucili, wykpili. Toczył procesy beznadziejne do końca życia, umarł na ulicy, przed schodami jakiegoś urzędu. Bilionami nie można oznaczyć majątku, który się na dobrą sprawę biedakowi słusznie należy, a on żuje na starość suchy chleb na ławce w ogrodzie publicznym.
I jest w tym jakieś mocne prawo, jakaś reguła przyrodnicza, żelazna, matematyczna. Pionier, odkrywca, wynalazca obywać się musi bez osławionego „happy-endu“, który znamy tak dobrze z filmów erotycznych.
Więc jaka moc tajemna nim kieruje, jaka siła wyższa pcha licznych Edisonów do czynu? ambicja? ciekawość? przeznaczenie? Niewiadomo — dość, że biura patentowe i pisma zawalone są pomysłami, wynalazcy pracują w pocie czół. Tłumy wędrują za słońcem na zachód i szukają nowej Kalifornii. Niejaki Ferretti, Włoch, chce raz jeszcze wywołać wielką rewolucję w odwiecznym tkactwie, pracuje — nie pierwszy zresztą — nad syntetyczną wełną. Można kwasami strącić ze zwykłej śmietanki kazeinę, można ją później zamienić w masę elastyczną i ciągliwą i można wreszcie sposobami mechanicznymi otrzymywać z tej substancji nitki białe, giętkie, lśniące. Przypominają miękkie włókna wełniane, są od nich jeszcze trochę słabsze, trochę łatwiej pęcznieją od wilgoci, ale wynalazcy są dobrej myśli. Jedwab sztuczny był