Strona:CTP -236- Ze złotej serii przygód Harrego Dicksona - Czarny wampir.pdf/12

Ta strona została przepisana.

— Niech się spali w piekle! — ryknął Digger, wprowadzając gościa do pokoju i wskazując mu miejsce na podartym tapczanie.
— Jak się masz, stary Mivvinsie?... — zapytał Wesoło Reschke.
Digger potrząsnął głową z niezadowoleniem.
— Jesteś bardzo nierozważny, Reschke. Mówiłem ci już sto razy, żebyś nie wymieniał tego nazwiska!
Sekretarz doktora Silberschmidta przysunął sobie butelkę wódki i wychylił potężny łyk.
— Małpa życzy sobie... widzieć wyniki, — rzekł.
— Czyżby? Trzeba się będzie postarać.
— A co zostanie dla nas?
— Na razie mam świetny, angielski tytoń!
Oczy Reschkego zabłysły.
Zanurzył z rozkoszą rękę w woreczku, wyciągnął sporą dozę opiumowanego Navy-cut i krzyknął z uciechą.
— Uspokój się, smarkaczu, — rzekł przyjaciel tonem nagany.
Reschke ożywiony, uderzył Mivvinsa - Diggera w ramię.
— Wyjeżdżamy? Dysponuję małym, dość wygodnym samolotem.
— Doskonale! A co nowego?
W kilku słowach Resche zapoznał go z wypadkami, które rozegrały się w Anglii.
— A więc ten idiota, Gardner, nie żyje? Nie wart ani jednej łzy. Ten człowiek nie miał żadnego zrozumienia dla tytoniu, jego uprawy i sposobu nadawania mu odpowiedniego aromatu. Co do Billa, to małpa powiedziała zupełnie słusznie: pozbyliśmy się kłopotu!
— Czy wiesz, — rzekł nagle Reschke, — oni chcą znów użyć „czarnego wampira“.
Mivvins roześmiał się.
— Niech sobie robią co chcą! Ja jednak znam wędkę, na którą można złapać tego przeklętego potwora.
Reschke podziwiał Mivvinsa w milczeniu.
— Ty masz talent! Zaczynam błogosławić te długie lata, kiedy byłem twym towarzyszem w celi.
Digger skrzywił się ze złością.
— Nie lubię, gdy mi to przypominasz, Frank!
— A propos, czy wiesz, że jest w Anglii jeden człowiek, który chciałby nas tam wpakować na nowo?
— Kto taki,
— Harry Dickson.
Digger gwizdnął przez zęby.
— Myślę, że byłaby to nieprzyjemna wiadomość dla każdego z nas.
— „Herr Doctor“ życzy sobie, abyśmy delikatnie załatwili się z tym szpiclem.
— Tak?! A więc nie pozostaje nic innego jak przyjść na Allan - Stret, zadzwonić do drzwi detektywa i powiedzieć: Dzień dobry, Mr. Dickson! Czy pan wiesz, że nudzisz mnie śmiertelnie! Potem strzelić parę razy i skończona ceremonia.
Reschke zaśmiał się.
— A teraz... jesteś gotów do drogi?
W godzinę później obaj towarzysze dotarli do zapadłych terenów podmiejskich, gdzie znajdowały się na pół rozwalone hangary.
Reschke spojrzał na niebo.
— Bajeczna pogoda! Doskonały wiatr wschodni! Przyjedziemy bez przeszkód do „Black - Waters“ przedtem, nim „jutrzenka różowymi palcy zapuka do wrót Orientu“, jak mówi stary Homer.
— Jakiś ty poetyczny, Frank! — zadrwił Digger.
— Bo mam powód! Opuszczam ziemię niemiecką i wszystkie podłe kanalie w rodzaju Silberschmidta i innych...
Mały dwuosobowy samolot został wyciągnięty z wnętrza hangaru.
Mivvins gwizdnął na znak podziwu.
— Cudowny ptak! Widzę, że małpy nie żałowały kosztów.
Reschke zdecydowanie tzrymał się swoich wspomnień z mitologii.
— A więc w drogę po „złote runo“, mój drogi Jazonie!
Samolot uniósł się w powietrze.
W tej chwili Harry Dickson żegnał się z notariuszami oraz pewnym człowiekiem, nazwiskiem Herbert Mulkins dalekim kuzynem nieboszczyka Gardnera i jego jedynym spadkobiercą. W wyniku pertraktacyj, zostało ustalone, że zamknie się detektywa razem z Tomem Willsem w Beech - Lodge tak, aby nikt się o tym nie dowiedział.
— Bez ognia! Bez światła! Gotować będziemy na spirytusowej maszynce.
Takie rozkazy wydał Harry Dickson Willsonowi, gdy przestąpili potajemnie próg smutnego domu nadbrzeżnego w „Black - Waters,’.
Przybyli tutaj samochodem po zapadnięciu nocy i — dla zmylenia śladów — jechali wielkimi łukami przez łąkę.
Poszukiwania, które podczes pierwszej wizyty zostały potraktowane ostentacyjnie niedbale, podjęto tym razem skrupulatnie na nowo.
Nie dały jednak żadnego rezultatu. Zastanowiła ich jedna tylko rzecz, a mianowicie olbrzymie piwnice. Ciągnęły się one nie tylko pod domem, ale także daleko w głąb ogrodu i zdawały się być zupełnie nieużywane.
Harry Dickson postanowił poświęcić im więcej uwagi. Ale odłożył to na później, postanowiwszy naprzód przejrzeć okolice domu i stawów.
Pierwsza noc minęła bez żadnych wydarzeń. Od samego świtu Harry Dickson zainstalował się przy otworze w okiennicy na oknie pierwszego piętra, skąd miał w ten sposób możność obserwowania wielkich łąk, ciągnących się aż do Beech - Hill.

Cierpliwość jego była wystawiona na ciężką próbę, ale mistrz mawiał zawsze, że właśnie cierpliwość powinna być największą cnotą detektywa.