Strona:CTP -236- Ze złotej serii przygód Harrego Dicksona - Czarny wampir.pdf/13

Ta strona została przepisana.

Aby dać czytelnikom wierny obraz tych nużących godzin, będziemy się posługiwać krótkimi uwagami, które nasi bohaterowie wypisywali w swoich notesach i które służyły jako ważne dowody rzeczowe w aktach sprawy „czarnego wampira“.

Notes Toma Willsa.

Godz. 7 rano. W polu widzenia nic godnego uwagi. Wiatr wznosi tu i tam wielkie tumany kurzu. Jakieś dymy nad dachami Beech - Hill.
Godz. 8 min 30. Przez lornetkę zauważyłem, że stary kłusownik, Cryns, przemierzył łąkę od strony północnej ku południowej. Widocznie już nie cierpi na reumatyzm.
Godz. 10. Zdaje się, że widziałem Nopsa.
Godz. 11 min 15. Nops skierował się pustą drogą w stronę stawów, ale znikł mi z oczu. Być może znajduje się teraz w zasięgu widzenia mistrza. Może dowiem się czegoś więcej od niego jak się spotkamy przy lunchu o godzinie 12-ej.
Południe. Dwa twarde jajka, trochę szynki z konserw, „jam“ i biszkopty. Odżywiamy się, jak rozbitkowie na bezludnej wyspie.

Notes Harry Dicksona.

Godz. 7. Stawy i okolica zupełnie spokojne.
Godz. 8. Nic. Z dala widać kępę drzew, która zasłania część stawów. Trzeba będzie któregoś dnia obejrzeć to sobie z bliska.
Godz. 10. Niedaleko tych zarośli zauważyłem Crynsa. Interesujące, że wybrał sobie taką daleką drogę z Beech-Hill.
Godz. 11. Jakiś czas Cryns był niewidoczny. Teraz wrócił do tego lasku, ale znów się ulotnił i więcej go nie widzę.
Godz. 11 min. 40. Z dala, na pustej drodze, ukazał się mały Nop. Porusza się z wielką ostrożnością, jakby nie chciał być zauważony. Gdyby nie moja lornetka o bardzo silnych szkłach, nie zdołałbym go rozpoznać. Skierował się w stronę opuszczonej szkoły. Wygląda, jakby na kogoś czatował.
Godz. 11 min. 50. Nop znikł. Sądzę, że po jakimś czasie znowu się ukaże. Ale jego obecność tu nie wydaje mi się dostatecznie ważna, aby pozwolić Tomowi samemu zjeść luncz.
Kiedy obaj znaleźli się przy stole, tak mizernie zastawionym, porównali swoje spostrzeżenia.
— Jest jedna wzmianka, — rzekł Harry Dickson, — którą zrobiliśmy wspólnie. Dotyczy ona kłusownika Crynsa. Musiał zrobić wielki spacer dookoła aby przybyć nad stawy. Po co to robi? Chyba dlatego, aby go nie widziano w Beech-Hill. Beech-Lodge się nie obawia ponieważ uważa je za opuszczone.
— Czy Nop szpieguje starego Crynsa? — zapytał Tom.
— To nie jest wykluczone. — Zdaje się, że dobrze zrobimy nawiązując z nim kontakt któregoś dnia, ten mały wydaje mi się niezwykle inteligentny i zdolny.
Lunch spożyto z pośpiechem i nużąca warta została na nowo zaciągnięta. Była ona w skutkach jeszcze bardziej jałowa, niż przed południem.
Nop ukazał się znów koło drugiej kierując się do Beech-Hill, zaś Cryns znikł.
Wieczór zapadł wcześnie. Ciężkie, deszczowe chmury pokryły niebo i po chwili lunął ulewny deszcz.
Harry Dickson uznał, że pogoda jest wymarzona dla jego celów.
— Bez kominka, baz fajki i gorącego grogu — jęczał Tom Wills.
— Właśnie, że tak. To jest dla nas doskonała okazja, by wymknąć się stąd, mój chłopcze. Jestem pewny, że przy takiej „psiej“ pogodzie, nikt nas nie zauważy. Prócz tego podczas takiej nawałnicy nie zostawimy po sobie żadnych śladów. Słuchaj!
— Brr! — szczękał zębami Tom, — to nam da przedsmak topienia się.
— Chcę z bliska obejrzeć sobie szkołę — oświadczył Dickson.
Okryli się ogromnymi, ciemnymi, nieprzemakalnymi płaszczami, na nogi naciągnęli długie buty, głowy nakryli kapuzami. W ten sposób wyekwipowani nie odcinali się wcale od czerni nocy i po chwili zniknęli w ciemnościach.
Kiedy drzwi Beech-Lodge zamknęły się za nimi, Tom począł się niepokoić.
— Mistrzu, w jaki sposób będziesz orientował się w tych ciemnościach?
— Mam nafosforyzowaną busolę, mój chłopcze. Ona wskaże nam zachodni kierunek. Musimy się dostać na tę pustą drogę, na której rano zauważyliśmy Nopsa.
Przemarsz w ciemnościach, na przełaj po nierównościach gruntu był prawdziwą udręką. Obaj dosłownie tonęli po kolana w błocie, od czasu do czasu wpadając w jakieś dziury w ziemi. Na koniec znaleźli osłonę przed wściekle dmącym wiatrem w sosnowym lesie. Ziemia była zorana na całej swej powierzchni przez dzikie króliki, które urządziły sobie tu kryjówki.
— Tutaj Cryns zastawia swoje sidła! — rzekł Tom. — Zapewne weźmie nas za myśliwych i będzie do nas strzelał, gdyż ten stary kłusownik wcale nie wygląda łagodnie.
— Cicho! — ostrzegł go detektyw. — Zdaje się, że on jest tutaj.
Ktoś się poruszał z drugiej strony sosnowej kępy. Dickson, którego oczy przywykły już do ciemności starał się na próżno przebić wzrokiem nieprzeniknioną zasłonę nocy. Trudno było coś odróżnić w odległości paru nawet metrów.
Nagle dał się słyszeć krótki, zduszony śmiech.
— Ach, mój, Boże! On ma jeszcze ochotę do żartów! — mruczał ponuro Tom.
Śmiech stał się teraz głośniejszy, nagle odezwał się wesoły głos:
— Gdybym wiedział, że to panowie z Londynu, nie pełzałbym po ziemi jak jaszczurka!
— Nop! — krzyknęli jednocześnie Dickson i Tom.
— Dobry wieczór! — zawołał Nop, zbliżając się do nich. Piękna pogoda, nie prawdaż? Ale złapałem już cztery króliki. Może zechcecie je kupić ode mnie zamiast sami polować?
— Bardzo chętnie — odpowiedział wesoło detektyw, kupimy od ciebie tyle sztuk ile tylko zechcesz i to po dobrej cenie. Bardzo się cieszę że cię widzę.
— Ja również, — odparł chłopiec ze szczerą serdecznością. — Jestem sierotą i nie mam wcale przyjaciół w Beech — Hil. Ale panowie jesteście bogaci i hojni! Jest mi obojętne co robicie, jeśli nawet jesteście z policji, jak mi opowiadano. Bardzo jestem zadowolony żem was spotkał. Czy pozwolicie sobie towarzyszyć?