Strona:CTP -236- Ze złotej serii przygód Harrego Dicksona - Czarny wampir.pdf/17

Ta strona została przepisana.

— A gdzie jest nr. 109?
— Słyszałem jak krzyczał przed chwilą. Ta kanalia Schlumsky wrócił tutaj, śmiejąc się ohydnie i wycierał ręce ścierką.
— On ma na pieńku z tym 109! Zdaje się, że chłop wie zbyt wiele! Co wy o tym myślicie?
— Cicho! Idzie Schlumsky, zdaje się, że podpił sobie nieco!
Przerażająca cisza zaległa cele.
Z drugiej strony korytarza rozległo się głośne wycie, dzikie przekleństwa i wstrętny śmiech.
Wielki chłop, olbrzym prawie, wysunął się z cienia.
— Ha, bydło! Ja was nauczę rozumu! Czy nie zakazałem wszelkich rozmów, hultaje!?
Toczył dokoła groźnym wzrokiem. Miał odrażającą powierzchowność rudą, rozczochraną czuprynę i wielką brodę i wstrętnie owłosione ręce, w których trzymał ciężki kij żelazny.
— Wy tutaj gadacie, łajdaki! A o czym? Na pewno skarżycie się na waszych strażników i sędziów. Ja wam pokażę!
I wyciągnąwszy kij zaczął nim rozdzielać dzikie ciosy, sięgając między kraty.
Rozległy się okrzyki cierpienia i trwogi.
— On mi wybił oko! — jęczał nr. 125.
— Tylko jedno! — ryczał potwór. — To mało. Jutro ci wybiję drugie.
— Cham!
Strażnik wpadł w wściekłość.
Nagle rozległ się jakiś spokojny głos.
— Schlumsky! Czy nie wiesz, że nie wolno maltretować ludzi?! Jak chcesz żeby pracowali kiedy ich kaleczysz?
Z cienia wynurzył się wysoki mężczyzna. Odepchnął strażnika. Ten rzucił się jak zwierzę.
— Pan? Pan mi zwraca uwagę! Proszę nie zapominać, że sam pan jest numerem... jak oni....
— To nie ma znaczenia! Wiesz, że Herr Doctor kazał ci być mi posłusznym! Napiszę o tobie natychmiast raport.
Strażnik przeraził się.
— Nie mówi pan tego chyba na serio?
Spokorniał do tego stopnia, że przybysz odwrócił się od niego ze wstrętem.
— Będziesz ukarany, Schlumsky! Już ja się o to postaram! Zostaw tych ludzi w spokoju! Teraz jest pora, aby poszli pracować. Czy już jedli?
— Nie — krzyczeli więźniowie. — Nic nie dostaliśmy!
Przybyły zwrócił się do strażnika z gniewem.
— Herr Doctor będzie o wszystkim powiadomiony! A teraz... idź szybko i przynieś jedzenie.
Strażnikowi nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Oddalił się śpiesznie.
Obcy zwrócił się do więźniów:
— Moi drodzy przyjaciele, musicie wrócić do ciężkiej pracy. Ale, pocieszajcie się tym że to wam zwróci wolność.
— Czy możemy ci wierzyć, nr. 123? Nie zapominaj, że jesteś naszym bratem! — zawołał jeden z więźniów. Obcy zadrżał pod wpływem strasznego wspomnienia.
— Będę o tym pamiętał przez całe życie — wyrzekł na koniec. — Ale przyrzekam wam jedno. Wasza męka zbliża się do kresu. Czeka was nie tylko wolność, ale i wielka niespodzianka.
Umilkł, gdyż ukazał się Schlumsky, obładowany ciężkimi pakunkami
Pod bacznym okiem przybysza rozdzielono więźniom przez kraty chleb i słoninę. Następnie strażnik wyciągnął rewolwer i otworzył cele.
Ludzie wyszli i ustawili się szeregiem.
— Idźcie naprzód, na lewo! — rozkazał strażnik.
Ponury orszak znikł w ciemnościach.
Harry Dickson dał znak Tomowi.
— Dosyć na dzisiaj!
— Czy rozumiesz coś z tego, mistrzu?
— Ależ naturalnie! — odpowiedział detektyw, rozcierając między palcami grudkę niebieskiej gliny, którą tu taj znalazł.

Dziwne przymierze.

— Bardzo m i przykro, że muszę pana obudzić, ale czasu jest mało, mr. Dickson...
Detektyw przetarł ręką oczy.
Spał bardzo mocno po męczącej, nocnej wycieczce i słowa, które usłyszał, brzmiały dla niego nierealnie.
— Bardzo żałuję, ale rzeczywiście, mr. Dickson....
Nie, to nie sen! Detektyw zerwał się z fotela, w którym zasnął o świcie, po powrocie do Beech-Lodge. Przed nim stał jakiś mężczyzna niedbale paląc cygaro. Detektyw poznał nieznajomego z kopalni.
Harry Dickson przyglądał mu się długo.
Zauważył, że przybysz nie był uzbrojony i miał najnaturalniejszą w świecie minę.
— To pan jest Eleas Mivvins! — powiedział detektyw.
— Tak jest. Chociaż moje prawdziwe nazwisko brzmi nieco inaczej. Nazywam się Digger.
Harry Dickson zastanawiał się przez chwilę.
Nasunęło mu się jakieś wspomnienie.
— Pan jest Anglikiem?
— Tak, chociaż urodziłem się w Heidelbergu, w Niemczech. Mój ojciec był docentem tamtejszego uniwersytetu. Czy to nazwisko nie przypomina panu czegoś?
— Owszem kilka lat temu jakiś inżynier Digger został skazany na więzienie za kradzież diamentów.
— Przepraszam! Był on właścicielem tych drogocennych kamieni, nie chciał jedynie wyjawić ich pochodzenia. To jest zasadnicza różnica, mr. Dickson!
Detektyw chciał coś odpowiedzieć, ale wyraz twarzy przybysza i powaga jaka tchnęła z całej jego postaci powstrzymywała go od dalszych uwag. W tej chwili Mivvins zauważył grudkę niebieskiej gliny na stoliku i roześmiał się.
— A więc znalazł pan, mr. Dickson.
— Naturalnie, — odparł detektyw.
— Cóż więc pan myśli o tej całej sprawie?
— Jest ona bardzo ciekawa, ale wiele punktów pozostało dla mnie jeszcze ciemnych.
— To nie potrwa długo. Jeszcze dziś wszystko się wyjaśni. Czy zechce mi pan towarzyszyć do więzienia w kopalni? Musiało ono zdziwić pana.
— Skąd pan wie, że znam je? — powiedział zdumiony detektyw.
— W bardzo prosty sposób! Jestem na pewno najlepszym znawcą tytoniu na świecie. Więźniom w podziemiu nie wolno palić. Schlumsky udaje tylko, że pali. Ja sam używam ostatnio tytoniu holenderskiego lub belgijskiego. Wczoraj wieczorem, kiedy łajałem tego drania poczułem dobrze mi znany