Strona:CTP -236- Ze złotej serii przygód Harrego Dicksona - Czarny wampir.pdf/19

Ta strona została przepisana.

— Istotnie, nazywał się Schneider i pracował dla niemieckiego wywiadu. — odparł pogardliwie Digger.
— W świetnym pan przebywał towarzystwie, odezwał się z wyrzutem w głosie, detektyw.
— Nie miałem, niestety, rady. Bóg mi świadkiem, że nie przewidywałem zbrodni! Chciałem... ale nie pora teraz na zwierzenia. Niezadługo dostarczę panu dokładnych wyjaśnień. Oto wodospad! Powiększa się z dnia na dzień. Według mnie godziny kopalni są policzone. Obawiam się, że w tych dniach ten świat podziemny zostanie zalany. Ciśnienie wody jest zbyt wielkie.
Nagle usłyszeli daleki odgłos krzyków, jęków i złorzeczeń.
— Boże, co to ma znaczyć?!
— Musiało się stać coś strasznego! — krzyknął Digger. — Chodźmy szybko!
Zsunęli się w dół po karkołomnej drabinie, dostali się do długich korytarzy i poczęli biec w kierunku świateł i wielkiej kraty.

Bunt skazańców.

W miarę, jak się zbliżali, krzyki stawały się coraz wyraźniejsze. Na koniec dostali się do kraty. Była ona, niestety, zamknięta tak, że Harry Dickson i Digger przyglądali się tylko dramatowi w podziemiach, nie mogąc interweniować.
Cele były otwarte. Na ziemi leżały trzy trupy. Dwaj więźniowie i mężczyzna w eleganckim stroju podróżnym.
Rescnke! — krzyknął Digger. — Niech mu Bóg wybaczy! To był łajdak, ale odpokutował za swoje winy! — Nagle dał się słyszeć hałas i odgłos bieganiny. Nastała cisza, jak pod dotknięciem czarodziejskiej różdżki, a w chwilę potem rozległy się okrzyki rozpaczy i przerażenia.
— Na pomoc! On zbliża się!
Digger walczył nadaremnie z żelazną kratą.
— Proszę mi pomóc, Dickson!
Z całych sił natarli na przeszkodę, która powoli zaczęła ustępować.
Z głębi korytarza wybiegło trzech więźniów półprzytomnych z przerażenia.
— Na pomoc! On zabił już Nr 117 i 110! Numerze 123, na pomoc!
— Ja mu dam szkołę, temu 123 i innym! Łotry, świnie! — ryczał pijacki głos.
Wymachując olbrzymią, żelazną sztabą, gonił Schlumsky za uciekającymi.
— Wszystkich was pozabijam. Gdzie jest Nr 123?!
— Oto jestem! — odpowiedział spokojnie straszliwy głos.
W tej chwili krata opadła i Digger z Dicksonem rzucili się na mordercę.
Z początku brutal nie rozpoznał w ciemnościach atakujących go ludzi, ale po chwili nie mógł się już mylić, że ma przed sobą Diggera.
— Teraz twoja kolej, 123 — krzyknął i zamierzył się żelaznym drągiem.
Ale silne ręce przytrzymały pręt, a Harry Dickson błyskawicznym ruchem zarzucił lasso, aby skrępować strażnika.
Schlumsky, który odznaczał się nadludzką siłą strząsnął jednak z siebie przeciwników jak muchy.
W pierwszym momencie detektyw ujrzał sztabę nad swoją głową...
Ruchem szybkim jak piorun Digger przystawił rewolwer do skroni byłego galernika.
— Niech mi Bóg wybaczy — krzyknął, naciskając cyngiel.
Z roztrzaskaną czaszką Schumsky upadł na ziemię. W tej samej chwili rozległ się odgłos głuchego wybuchu, ze wszystkich stron zaczęły sypać się kamienie, część sufitu zapadła się z trzaskiem.
— Tom Wills pracuje! — rzekł Digger. — Ale, do licha, to nas może kosztować życie!
Detektyw zaczął pędzić za swym towarzyszem, który zagłębił się w labirynt korytarzy oświetlonych tu i ówdzie migotliwym światłem chybocących lampek.
Digger zatrzymał się nagle, minę miał ponurą.
— Z tej strony wyjście jest już odcięte! Mamy jednak szanse wydostania się stąd. Sala, w której znajduje się motor, jest jeszcze nietknięta. Tylko panują tam piekielne ciemności. Chodźmy! Sądzę, że nie wszystko jest jeszcze stracone.
— Cóż to znaczy, Digger? — zapytał nagle arogancki głos.
Po środku korytarza stał wysoki człowiek, w ciemnym ubraniu, ze skrzyżowanymi na piersiach rękami.
Diggera nie zdziwił wcale widok przybysza.
— Przedstawiam panu „Herr Doctora“ Silberschmidta, — rzekł z chłodną ironią — jednego z wyższych urzędników policji niemieckiej.
Doktór Silberschnidt zrobił groźny gest,
— „Herr Doctor“, zechce pan podnieść ręce w górę! — zawołał Harry Dickson, biorąc go na muszkę swego rewolweru.
— Jak pan śmie! Któż pan jest?! — ryczał doktór.
— Nazywam się Harry Dickson i aresztuje pana w imieniu Jego Królewskiej Mości! — zabrzmiała odpowiedź.
W tym momencie Herr Doctor Silberschmidt zachwiał się.


∗             ∗


Popatrzymy co robił w międzyczasie Tom Wills.
Ukrył się w kępie trzcin na brzegu „Black-Waters“ obok wyznaczonego miejsca. Z niepokojem spoglądał na zegarek.
— Jeszcze 10 minut, Nop... jeszcze 5.... jeszcze 3.
— Czy widzi pan ten liść na wodzie? — zapytał Nop. — To jest właśnie miejsce gdzie mamy wrzucić walizkę.
— Jeszcze 2 minuty, Nop!
— Jeszcze jedna!
— Wesołej drogi! — krzyknął Tom rzucając ciężar.
Upłynęły dwie sekundy, wszystko dokoła zadrżało. Tom i Nop rzucili się na ziemię. Słup wody wystrzelił w górę, jakby chciał dosięgnąć nieba, a z jego podstawy wyleciał w powietrze jakiś wielki, czarny połyskujący kształt.
— „Czarny wampir“! — ryknął Nop.
— Ależ to jest łódź podwodna!... — wybełkotał Tom, nie wierząc własnym oczom.
Tymczasem łódź znów zanurzyła się w wodzie, rozpryskując ją na wszystkie strony.
— Mimo to mistrz będzie mi musiał niejedno jeszcze wytłumaczyć, — mruczał Tom Wills przyglądając się sfalowanej powierzchni stawu, która zaczęła się po trochu wygładzać.