Strona:CTP -236- Ze złotej serii przygód Harrego Dicksona - Czarny wampir.pdf/7

Ta strona została przepisana.

mieniły się purpurowym blaskiem. Na żółtym piasku leżała porzucona przez mego służącego siatka na motyle, lecz jego nie było tam... Jedynie woda bulgotała i burzyła się, tworząc wiry. I wtedy rozpoznałem jedno z najstraszniejszych stworzeń, któremu dają przytułek głębie oceanu: „Czarnego wampira“. — Tak, panie Dickson, rozpoznałem potworną ośmiornicę, plugawego olbrzyma głębokich mórz! W jaki sposób dostał się do naszej spokojnej Anglii? Z całą pewnością „Black-Waters“ mają komukację z oceanem. Ale nigdy kroniki wiedzy nie wspominały o obecności olbrzymich „cephalopodów“ w naszych morzach.
— Czy „Black-Waters“ są głębokie? — zapytał Dickson.
— Tak. Ale ich głębi nigdy nie badano dokładnie, gdyż nie były ciekawym terenem dla dociekań naukowych. Mimo to mogę pana zapewnić, że są tam miejsca, których głębokość dochodzi do 2000 metrów!
— Czy nie wspominał pan, że w tych stawach nie ma wcale ryb? W tym wypadku stawy byłyby złym schronieniem dla takiego żarłoka, jak ta ośmiornica.
— To prawda i dlatego napada on na każdego śmiałka, który nierozważnie zbliży się do jego królestwa. Taki los spotkał właśnie Billa Sharplessa.
— Ale czyż nie lepiej było zamiast kierować się do mnie, wziąść paru dzielnych harpunników, którzy potrafiliby stawić czoło potworowi?
— I na to przyjdzie kolej. Ja przyszedłem na razie do pana z inna sprawą. Otóż, według mego zdania, trzeba naprzód znaleźć człowieka, który mnie ostrzegał. Był to zapewne ktoś, kto wiedział o zjawieniu się ośmiornicy i któremu zależało na tym, aby usunąć mieszkańców z najbliższej okolicy. Być może w najlepszej intencji... Ale ciekaw jestem kto rozkazuje tajemniczym wampirom? Kto je wysyła na żer do stawów? Ten człowiek jest niebezpieczny i trzeba go poznać!
Harry Dickson potrząsnął w zadumie głową.
— Naturalnie, o ile jest tak, jak pan to sobie wyobraża.
— Być może, że pan ma inne domysły i może nawet lepsze. — odpowiedział zgryźliwie przyrodnik. — W każdym razie muszę pomścić mego sługę i sąsiada.
— Sąsiada? — zdziwił się detektyw. — Eleasa Mivvina? A cóż mu się stało?
— Sprawa zniknięcia Billa narobiła dożo hałasu, jak się można było tego spodziewać. Władze też się tym zainteresowały ale mało energicznie. Rzucano do stawów ogromne, mocne sieci zaopatrzone przynęta z wielkich ilości mięsa. W wielu miejscach sieci zostały zerwane, jak cienkie nitki, a przynęta, zręcznie zniesiona. Ale ośmiornica strzegła się pilnie! Chmara dziennikarzy obiegła te strony, uzbrojona we wszelkie rodzaje broni, nie wyłączając ręcznych granatów. Ale potwór nie ukazał się więcej!
Wkrótce jak to zwykle bywa, zainteresowanie zmniejszyło się znacznie. Powszechnie uważano, że przesadziłem wielkość potwora, nie zaprzeczając jednak, że jest on niebezpieczny. Zapanowało przekonanie, że wrócił do morza. Zostałem sam w Beech-Lodge gdyż od tej pory żaden służący nie chciał ze mną dzielić mej niebezpiecznej samotni. Jedynie Elas Mivvins pozostał nadal w swej opuszczonej szkole. Często przychodził do mnie na pogawędkę, ale nie byłem z tego zadowolony, gdyż był to nudziarz bez polotu i fantazji. Potrafił godzinami mówić na temat rożnych odmian tytoniu i ich zapachu i ceny.
— Gdybym był tak bogaty, jak pan Gardner, — mówił z zazdrością, — nie pleśniałbym w tej zapadłej dziurze.
— Następnie snuł projekty ujęcia wampira, który, według jego zdania, nie opuścił jeszcze „Black-Waters“.
— To by mnie wzbogaciło! — marzył.
Następnie sporządził rodzaj sieci, którą chciał ująć potwora. Zarzucał on ją w największe głębie stawów. Cóż mam mówić dalej?... Będę się streszczał. Któregoś dnia znalazłem kawałek liny, przywiązany do pnia wierzby... obok leżał kapelusz nauczyciela i żadnego więcej śladu po nieszczęśliwym. Prawdopodobnie podzielił on los Billa Sharplessa.
Mr. Lionel Gardner westchnął głęboko.
— Nie, Mr. Dickson, nie zależy mi na ujęciu „Czarnego wampira“. Trzeba przede wszystkim odnaleźć jego pana, człowieka, który ostrzegł mnie i Mivvinsa.
Harry Dickson nerwowo przemierzał pokój. Opowieść Gardnera wzruszyła go bardziej, niż to chciał okazać.
— Znam ludzi, — wyszeptał, — którzy mają władzę nad dzikimi zwierzętami. Przykładem są pogromcy dzikich bestyj, zaklinacze wężów. Ale nie do wiary, aby mógł istnieć człowiek, który potrafiłby mieć wpływ na takiego tajemniczego potwora, prowadzić go, kierować nim, ba!... nawet trzymać go w niewoli.
— Mr. Dickson, — zwrócił się do niego nagle przyrodnik, — czy uważa mnie pan za człowieka o zdrowych zmysłach, czy za wariata? Będę panu wdzięczny, jeżeli odpowie pan szczerze na to pytanie.
— Uważam pana za zupełnie normalnego człowieka, — odparł krótko detektyw.
— Dziękuje panu. Wobec tego pokażę panu ostrzeżenie, które otrzymałem dokładnie wczoraj.
I Gardner podał detektywowi mocno pognieciony papier, na którym było napisane wielkimi literami:
„Gardner! Nic cię nie uchroni przed czarnym wampirem jeżeli nie opuścisz tych stron! Aby cię zmusić do odjazdu zdradzę przed tobą część mojej tajemnicy. Jestem uczonym tak, jak ty. To z mojej winy ośmiornica nawiedziła „Black-Waters“. Niestety nie mam władzy nad olbrzymią bestią! Być może, jeżeli potwór pozostanie samotny, jakiś zdolny harpunnik da sobie z nim radę któregoś dnia. Ale obawiam się, że on się rozmnoży w tych wodach. Ratuj się Gardner! Obym zdążył uprzedzić cię na czas! To kosztowało już życie dwojga ludzi. Wzamian za tajemnicę, proszę cię abyś się miał na baczności. Jeśli tego nie uczynisz mnie samego narazisz na niebezpieszeństwo. Będę zmuszony się bronić w imię nauki, zabiję Cię, jeśli mnie zdradzisz!“
Harry Dickson w zamyśleniu odłożył papier.
— Co pan o tym myśli? — zapytał Gardner z niepokojem:.
— Zdaje się, że ten papier był zupełnie mokry?
— To prawda. Opowiem panu w jaki sposób go otrzymałem. Patrzyłem na staw z mego okna. Była przepiękna pogoda... Dokoła nie widać było żywej duszy. Nagle zauważyłem bulgotanie na środku wody. Wyglądało to, jakby karp znajdował się pod powierzchnią. Ale byłoby to dziwne, gdyż w „Black-Waters“ nie ma ryb. Nagle wynurzyło się coś z głę-