Strona:Catulle Mendes - Nowelle.djvu/20

Ta strona została uwierzytelniona.

wiada wśród lekkich poruszeń wachlarza: — „Ach, tak jest, niegdyś, to możliwe... w podróży...“ — z akcentem trochę hiszpańskim, wiedeńskim trochę, a być też może i włoskim, w którym znachodzą się nierzadko intonacye, przedmiejskie prawie, nowoczesnej kabotynki, i z lekkim, różowym uśmieszkiem, któremu nie ma nic do zarzucenia.
— Do diaska, awanturnica?...
— Romantyk z pana!... Wierzysz pan w awanturnice, dopuszczone do świata, w którym my żyjemy, dające shakehands’y ambasadorom wszystkich państw świata, które, sądząc po ich naszyjnikach z najczystszych pereł, spiętych rubinami, z ich sukni, nie oglądających blasku żyrandoli po dwakroć, z ich czterech ekwipaży, wyróżniających się między wszystkiemi, jakie się pojawiają w lasku, wydają około trzechkroć stu tysięcy franków rocznie?... Nie, pani de Poleastro, czy była czy nie panną de Valclos, księżną Saratoff, lady Helmsford — nie jest jedną z pospolitych ladacznic, goniących za przygodami po wszystkich krańcach świata, które pierwszego lepszego dnia, skoro ich ofiarom otworzą się oczy, zjawiają się, wmięszane w jakiś brudny skandal, przed kratkami lub wynoszą się za granicę, posłuszne uprzejmej radzie sędzi śledczego. Stoimy w obliczu tajemnicy o odmiennej komplikacyi i nowej zupełnie! Markiza, prawdopodobnie milionerka, choć pochodzenie jej milionów nikomu nie jest znanem, szlachetnego rodu, to