Pogodny jego humor nie znosił owych gwałtownych wstrząśnień, jakie za sobą pociągają wybuchy żądz furyackich. Kochanka jego podobała mu się zupełnie w obecnej swojej postaci. Uczuł się nawet skłonnym przeciągnąć nieco trwanie tej niekompromitującej intrygi, która nie groziła mu żadną odpowiedzialnością. I myśląc w ten sposób, całował z ogniem, prawie szczerym, śnieżne ramiona, z których opadły koronki i poił się z całą satysfakcyą ciepłym zapachem sandałowego drzewa, jakim tchnęły ramiona jej wzniesione.
Naraz rozlega się łoskot kroków za ścianą, na schodach, prowadzących z ogrodu.
— Kto tam? — zapytuje pan d’Argelès.
Ona zaś, zerwawszy się, z płomieniami w oczach woła:
— To mój mąż!... Posłałam mu kluczyk od ogrodowej furtki, wyznając wszystko.
Poczem, w tej samej chwili, kiedy drzwi rozwierały się z trzaskiem od wściekłego pchnięcia, dodała — straszna w zadowoleniu swej pomszczonej miłości:
— Mój mąż, co nas oboje zabije: mnie, cudzołożnicę, i ciebie — tchórzu!