— Możeż być dla mnie większe?... Jeżeli niepoślubię księżniczki — umrę.
— A cóż ci przeszkadza ją zaślubić?... Roza linda nie ma jeszcze narzeczonego.
— Och! pani!... Toż przecie racz rzucić okiem na moje łachmany, na moje nieobute stopy!... Jestem biedak, tem żyję, co po drodze użebrzę!...
— Wszystko to nic nie znaczy. Kto szczerze kocha, musi obudzić wzajemność. Takie już jest odwieczne i słodkie prawo miłości. Król i królowa odtrącą cię ze wzgardą, dworacy z ciebie będą szydzić, jeżeli jednak uczucie twoje jest prawdziwe, poruszy ono Rozalindę i pewnego wieczora, kiedy wygnany przez służbę i pokąsany przez psy szlochać gdzieś będziesz w jakiejś opuszczonej szopie, ona sama przybędzie do ciebie zapłoniona i szczęśliwa prosić cię, byś jej u swego boku ustąpił połowę twego barłogu ze słomy.
Chłopiec potrząsnął głową; nie wierzył w możliwość takiego cudu.
— Strzeż się! — ozwała się wówczas wróżka, — miłość nie lubi, aby powątpiewano o jej potędze, więc za twój brak wiary spotkaćby cię mogła kara dotkliwa!... Ponieważ jednak cierpisz, gotowa jestem użyczyć ci mojej pomocy. Wyjaw swe pragnienia a ja je urzeczywistnię.
— Chciałbym być najpotężniejszym z książąt na świecie, aby poślubić moją ubóstwianą!...
— Ach! czemuż, zamiast brać sobie na kark
Strona:Catulle Mendes - Nowelle.djvu/37
Ta strona została uwierzytelniona.