może serce zakochanego, tak dalece, że Rozalinda nie była w stanie oprzeć się wzruszeniu — nie było to jednakowoż tego rodzaju wzruszenie, jakiego on pragnął.
— Nieszczęsny książę! — rzekła — jeżeli moja litość, miast mej miłości, może wam starczyć za pociechę, przyjmijcie ją, proszę. Jestem tem więcej usposobioną współczuć z wami, że toż samo cierpienie co was i mnie również udręcza.
— Co chcecie przez to powiedzieć księżniczko?
— To, że jeśli odmawiam wam mojej ręki, to czynię tak dlatego, ponieważ kocham miłością beznadziejną włóczęgę, który boso, z rozwianym włosem, przechodząc dnia jednego przed pałacem mojego rodzica, spojrzał na mnie a oddaliwszy się, nie wrócił więcej.
Słowa niniejsze — to mowa pogrzebowa. Biedna baronowa bowiem wyzionęła ducha po kilku jękach, roztrzaskawszy sobie czaszkę na bruku ulicznym, gdzie krew, mózg i błoto zmięszało się z jej złotemi włosami. Umarła więc podobnie jak owa niepospolita i plugawa zarazem hrabina de Lamotte, co rzuciła się z okna w Londynie, pewnego wieczora, pijaniuteńka. — Baronowa nie była pijaną. Więc skąd to samobójstwo?... Powiedzą: — „W przy-