fiakrowi, co ją odwoził, zgłosić się nazajutrz po zapłatę.
Jednego tygodnia powróciła do siebie o białym dniu. Była godzina dziewiąta rano. Och! ta noc okropna!... Spędziła ją u Leokadyi Tripier, która żyje z gry i miłości. Staruszka, urządzająca przyjęcia dla młodzieży. Tak nizko już baronowa upadła. Nigdy zaś szczęście nie prześladowało jej z większa zaciekłością, niżeli tej nocy. Ostatnie pięć ludwików, uzyskane wczoraj przez zastawienie zajętego zegaru, przegrała frank po franku. Grała już bowiem teraz drobnemi stawkami, jak nałogowy pijak, co na widok prawie wypróżnionej butelki pozwala sobie tylko na małe łyczki. Nie wygrała ni razu! Usta jej były całe pąsowe od krwi, tak je pokąsała z wściekłości. Po skończeniu gry zasnęła, wyczerpana, w salonie na kanapie a teraz wróciła do domu. Leokadya Tripier poczęstowała ją filiżanką białej kawy z bułeczką — „To panią pokrzepi.“ Wróciła do domu pieszo przez zimno, wichurę, deszcz.
— Proszę pani — przyjęła ją w samym już progu chuda, kłótliwa pokojówka, której zapłata zalegała od sześciu miesięcy — przyszedł woźny z sądu, będą zabierać graty. Dzisiaj licytacya.
Niech sobie zabierają!... Tylko że w takim razie nie będzie mogła posłać portyer do lombardu a dostałaby za nie z ośmdziesiąt franków... byłoby