Jedyną rzeczą, co zapisała się trwale w ich pamięci, było, że nigdy w życiu nie spali w łóżku ani przy stole nie jedli; osoby, mieszkające w domach i jadające na obrusie, nie były z ich rodu; nie mieli bo żadnej rodziny w ogóle. Mali, tacy jeszcze maleńcy, że ledwie umieli dopiero mówić, spotkali się na jakiejś drożynie, ona, wybiegłszy z zarośli, on, wygramoliwszy się z jakiegoś rowu — co za niedobre matki zdolne były porzucić ten drobiazg?... — i w tejże chwili, uśmiechnięci, ujęli się za ręce. Padał dnia tego mały deszcz; w oddali jednak, zbocze wzgórza, nad którem rozsunęły się chmury, jaśniało słońcem; poszli ku tej słonecznej stronie; od owej chwili nie mieli nigdy innej marszruty, jak tylko w stronę, w której świeciło słońce.
Byliby z pewnością zginęli z pragnienia i głodu, gdyby w gąszczu nie szemrały strumyki i gdyby im poczciwe kobieciny wiejskie nie rzucały od czasu do czasu jakiejś skórki z chleba, za twardej już dla kur. Smutny to był doprawdy widok — ta wątła i blada para dzieci-włóczęgów.
Pewnego rana jednak — podrósłszy już — zdziwili się oboje wielce, kiedy budząc się pod drzewem, na murawie, spostrzegli, że spali, złączeni ustami; znaleźli, że to rzecz bardzo przyjemna do ust przyciskać usta, przedłużyli więc, z otwartemi oczyma, pocałunek, we śnie poczęty. Odtąd troski przestały doskwierać obojgu w ich niedoli; zobojętniały im nieszczęścia, odkąd poznali szczęście;
Strona:Catulle Mendes - Nowelle.djvu/50
Ta strona została uwierzytelniona.