i myśli nie zastąpią mu ludzi; a co do głodu, mógłbym mieć owoce i zapasy zboża.
— A prędko ta pojedziemy do Zakopanego?
Uśmiechnięty góral stał o parę kroków i patrzał na rozmawiających. Janek zerwał się pierwszy.
— A to jedźmy — zawołał. — Dobrego masz konia?
— Ho, ho, takiej parki nie znajdzie w Zakopanem. Z wiaterkiem se śmigniemy, przed wieczorkiem będziemy!
I pokazał białe zęby.
— A nie poczęstujecie to paniczu, górala?
Janek skinął na chłopca.
— Daj butelkę piwa.
— I jedźmy.
Góral pospieszył pierwszy, zapinając serdak, bo wiatr chłodny powiał i wesołe słonko zasępiło się jakoś. Za chwilę stanął przy dość dużym wózku parokonnym, jak wszystkie pokrytym białem płótnem, z jednego boku podciągniętem w górę.
— A to twój wózek? — rzekł zdziwiony Janek.
— A co?
— A cóżeś nie powiedział, że parokonny? Co nam po tem? Dwa razy tyle płacić, 6 guldenów! Czy tyle rzeczy mamy? Ja nie chciałem parokonki.
— A toć mieliście książeczkę — zauważył góral.
Janek się zaczerwienił i spochmurniał. Istotnie zrobił głupstwo, nie spojrzawszy nawet w książeczkę, on, co tak chętnie innym wytykał omyłki.
Strona:Cecylia Niewiadomska - Bez przewodnika.djvu/13
Ta strona została uwierzytelniona.