w nich byli, a tam w góry, w góry, dalej, aż dusza rwie się.
— Pójdziemy chyba do Morskiego? — zagadnął wreszcie Janek.
— Jutro — dodał Tadzio.
— Rozumie się, że nie dzisiaj. Przecież to całodzienna droga. Tylko wiesz, co ci powiem: co nam po przewodniku? Byliśmy ze sześć razy, a drogę przez Waksmundzką znamy jak własną kieszeń. Powrócimy zaś razem może inną drogą z Maciejem. Prawda?
— Zdaje mi się — rzekł Tadzio — że wybornie pamiętam drogę.
— Tylko nie mów o tem w domu, bo zaczną nam perswadować, straszyć. Bóg wie nie co. Ten się zabił, ten zginął, ten to, tamtem owo. Górale chcą zarobku, a inni przez tchórzostwo wierzą wszystkim ich baśniom. Cóż, nie odpowiadasz?
— Zdaje mi się, że znam drogę — powtórzył Tadzio w zamyśleniu.
— A dzisiaj chodźmy na Czerwone Wirchy i wrócimy przez Giewont.
— Zmęczymy się przed jutrem.
— Co to za zmęczenie? Zresztą, siedź sobie w domu, kiedy się obawiasz.
— Nie obawiam się, ale przypomnij sobie, że to męcząca droga, a po pierwszych wycieczkach nogi bardzo bolą.
— To chodź do Czarnego Stawu.
— Czy nie za późno?
— Dziesiąta.
— Musimy coś kupić po drodze, herbaty, cu-
Strona:Cecylia Niewiadomska - Bez przewodnika.djvu/19
Ta strona została uwierzytelniona.