Strona:Cecylia Niewiadomska - Bez przewodnika.djvu/33

Ta strona została uwierzytelniona.

Tadzio w pokorze wysłuchał nagany.
— Dajno chociaż Eljasza.
Tadzio podał książkę.
— Zdaje się, idziemy dobrze; doliną za Mnichem powinniśmy dojść prosto do Wrót Chałubińskiego, poznamy je z opisu, żeby tylko mgła się rozeszła.
Usiedli na kosówce, z mimowolną trwogą patrząc na zbliżające się ku nim bałwany chmur; wkrótce zaledwie mogli widzieć jeden drugiego.
— To minie — pocieszał Janek.
Istotnie, po dłuższej chwili mgła zaczęła przeświecać, podnosić się w górę, ujrzeli znowu najbliższe kamienie, świerki, lecz dalsze plany zlewały się całkiem z szarem, bezbarwnem niebem. Deszcz drobny padać zaczął.
— Wróćmy się — szepnął Tadzio.
Janek zmarszczył czoło.
— Do Morskiego?
— Chodźmy drogą ku Roztoce. Znamy ją.
— Kiedy się boisz — zaczął Janek po namyśle.
I niechętnie iść zaczął drogą, którą przyszli. Deszcz padał coraz większy, serdaki przemokły im wkrótce, obuwie rozmiękło także, ruch rozgrzewał ich jednak. Młodość niewiele robi sobie z niepogody, to też zaczęli śpiewać dla dodania sobie humoru:

Wysokieście góry, wysokieście szczyty,
Oj, kto was przewędrował? — góral rodowity.