wysiedli. Łodzie sznurami związano u brzegu, przewoźnicy rozpalać zaczęli ognisko. Starzec opodal stał, z okiem na wschód obróconem; zbrojni mężowie stanęli dokoła z poszanowaniem i wielką powagą. Starzec coś mówił, oni słuchali w milczeniu, głowy schyliwszy. Jeden z nich nakoniec wystąpił naprzód.
— Jako chcecie, ojcze czcigodny — przemówił — ale zważcie, iż nasza rzecz jest posłuszeństwo księciu naszemu. Bolesław rozkazał, byśmy szli z tobą w kraj pogan, jakoż się wrócić mamy przeciw jego woli?
— Jego wolę spełniacie, pełniąc me rozkazy — odparł łagodnie biskup. — Otoście spełnili zadanie swoje: byliście mi strażą na ziemi własnej. Monarcha wasz pragnął uczcić mnie w państwie swojem, — stało mu się zadość. Lecz dalej władza jego już nie sięga. Na obcą ziemię zbrojno wstąpić nie chcę, idę z orężem miłości. Miecz — mieczem się odpiera, słowo — serce przyjmie.
Milczała jednak rycerska drużyna.
— Gniewu się kniazia boim — odezwał się któryś. — On rozkazał.
— Mnie dał nad wami władzę, ja wam rozkazuję wrócić. Posilimy się społem, potem odniesiecie mu pozdrowienie i słowa podzięki za chęć życzliwą i to, com powiedział. Niech mu Pan błogosławi w jego zamysłach i pracy, jak ja mu błogosławię.