Zmierzchało się. Przez łąki od zachodu słońca trzech podążało ludzi, nad granicą lasów, het, ku wschodowi. Szli wolno, śpiewając. Szaty ich proste były i zniszczone, znać służyły czas dłuższy, — w ręku kij podróżny i krzyż na piersiach duży, złocisty, świecący.
Znano ich po tym krzyżu. Po kniejach, osadach wieści chodziły dziwne o wysłańcu potężnego Boga, co przybył z stron dalekich nauczać o Jego potędze. Szeptano o nim cicho, z ciekawością, trwogą i grozą. Starcy zwłaszcza chmurnie poglądali na młodzież, co zawsze ciekawa, nowości żądna. Każdy rad posłuchać, co obcy człowiek mówi, popatrzeć na czary, na krzyż złocisty, — a obcy przybysze rozum mu zabierają, moc, wolę i bogów.
W leśnej osadzie z dziwem powitano gości. »To oni, oni!...« Przyjęto ich mlekiem, rybą wędzoną. Krzyż przykuwał oczy: godło ich mocy. Słowa biskupa w Prusów języku płynęły tak słodko, jak szmer strumyka po zielonej łące. A pod ich czarem młodzież słucha, słucha, dusza wybiega z ciała gdzieś daleko, het, het, za światy.
Starców oblicze i groźne i trwożne: To bogów obraza! Kto przed ich pomstą osłoni człowieka?
Źli to są ludzie i złe sieją ziarno: klęski i kary.
Gościnność jednakże tarczą im była. Kiedy błysnęły gwiazdy na błękicie, miejsce wskazano im na wypoczynek bezpieczne i spokojne, sianem potrząśnięte, i skórę ciepłą do przykrycia dano.
Lecz przy ognisku starzy późno w noc radzili, szeptali długo. Niezwykli to goście, niedawno
Strona:Cecylia Niewiadomska - Lat temu dziewięćset.djvu/14
Ta strona została uwierzytelniona.