Setki razy wytryskiwało już słońce, promieniejące lub zasmucone z poza tej niezmierzonej kadzi morza, której brzegi zaledwie dojrzeć się dadzą; setki razy pogrążało się jaśniejące lub zadąsane w swej niezmierzonej kąpieli wieczornej. Od kilku już dni mogliśmy podziwiać drugą stronę firmamentu i odczytywać niebieski alfabet antypodów. Każdy z podróżnych wzdychał i szemrał. Rzec by można, że zbliżanie się ziemi rozjątrzało ich cierpienie. „Kiedyż nareszcie, mówili, przestaniemy spać snem podrzucanym przez fale, zakłócanym przez wiatr, co chrapie głośniej niż my? Kiedyż będziemy mogli trawić w nieruchomym fotelu“?
Byli tam i tacy, co myśleli o swem ognisku, co żałowali niewiernych i zadąsanych żon i krzykliwego potomstwa. Wszyscy byli tak oszoło-
Strona:Charles Baudelaire - Drobne poezye prozą.pdf/134
Ta strona została skorygowana.
XXXIV.
JUŻ!