Ta strona została skorygowana.
XXXVII.
DOBRODZIEJSTWA KSIĘŻYCA.
Księżyc, który jest kaprysem samym, spoglądał przez okno podczas gdyś ty spała w kołysce i powiedział sobie: „To dziecię podoba mi się“!
I zstąpił miękko po schodach obłoków i przeszedł bez szelestu przez szyby. Potem rozciągnął się nad tobą słodką pieszczotą matki i złożył swe barwy na twojej twarzy. Stąd twe oczy pozostały zielone, a twe lica niezwykle blade. To podczas wpatrywania się w tego przybysza powiększyły się tak dziwnie twe oczy; a on tak czule ścisnął twą szyję, że już na zawsze pozostała w tobie ochota do płaczu.
Tymczasem Księżyc w rozlewie swej rozkoszy napełnił cały pokój jakby atmosferą fosforyczną, jakby trucizną świetlną — i wszystko to światło żywe myślało i mówiło: „Będziesz pod-