sześćdziesięcioletniego, osłabionego starca, chwyciłem dużą gałęź, co się wlokła po ziemi i tłukłem go nią z upartą energią kucharzy, którzy chcą zmiękczyć befsztyk.
Nagle, — o cudzie! co za radość dla filozofa, który sprawdza znakomitość swej teoryi! — zobaczyłem, jak ten starożytny szkielet odwrócił się, podniósł się z energią, której bym był nigdy nie podejrzywał w tej maszynie tak szczególnie zrujnowanej, i ze spojrzeniem nienawiści, które zdawało mi się dobrą wróżbą, zgrzybiały żebrak rzucił się na mnie, podbił mi oba oczy, wyłamał mi cztery zęby i tą samą gałęzią zbił mnie rzęsiście na miazgę. Tem energicznem leczeniem wróciłem mu dumę życia.
Tedy usiłowałem różnymi znakami dać mu do zrozumienia, że uważam rozmowę naszą za skończoną i podnosząc się z zadowoleniem sofisty z pod Portyku, powiedziałem mu: „Panie, jesteś mi równym! zechciej mi uczynić ten zaszczyt i podziel się ze mną moją sakiewką; a pamiętaj pan, jeżeli jesteś rzeczywiście filantropem, stosować do wszystkich swych współbraci, gdy zażądają jałmużny, teoryę, którą miałem nieprzyjemność wypróbować na pańskim grzbiecie“.
Strona:Charles Baudelaire - Drobne poezye prozą.pdf/176
Ta strona została skorygowana.