światłach, których ruchoma fala zatrzymywała się o kilka kroków przed jego odstręczającą nędzą! Uczułem, że gardło moje ściska straszna dłoń spazmu, i zdało mi się, że spojrzenie moje ćmi się zbuntowanemi łzami, które spaść nie chcą.
Co począć? Na cóż pytać nieszczęśliwego, jakie dziwa, jakie osobliwości ma do pokazania w tych cuchnących ciemnościach, za tą poszarpaną zasłoną? Nie śmiałem, prawdziwie; i choć powód mojej nieśmiałości może was rozśmieszyć, przyznam się, że obawiałem się go upokorzyć. W końcu postanowiłem położyć mimochodem jakiś pieniądz na jednej z tych desek, przypuszczając, że odgadnie myśl moją, gdy wtem odciągnął mnie daleko od niego silny przypływ ludzi, spowodowany nieznanem mi zamieszaniem.
I wracając, opętany tem widmem, próbowałem zanalizować moją nagłą boleść i powiedziałem sobie: „Widziałem obraz starego literata, co przeżył pokolenie, któremu był świetnością i podziwem; starego poety bez przyjaciół, bez rodziny, bez dzieci, zeschniętego przez nędzę i ludzką niewdzięczność, do którego budy — łatwo zapominający świat wejść już nie chce!“
Strona:Charles Baudelaire - Drobne poezye prozą.pdf/57
Ta strona została skorygowana.