Strona:Charles Baudelaire - Drobne poezye prozą.pdf/84

Ta strona została skorygowana.
XXII.
ZMIERZCH WIECZORNY.

Dzień się ma ku schyłkowi. Wielkie ukojenie spływa na biedne umysły znużone pracą całodzienną: a myśli ich przybierają teraz miękkie i nieokreślne barwy mroku.
Jednak z wierzchołka góry dochodzi do mego balkonu poprzez obłoki przeźroczyste wieczoru, straszne wycie, złożone z mnóstwa krzyków niezgodnych, które przestrzeń zamienia w ponurą harmonię, podobną do harmonii przypływu, co wzrasta, lub burzy, co się budzi.
Co zacz są ci nieszczęśliwi, których wieczór nie uspakaja, i którzy uważają przyjście nocy, jak sowy, za hasło sabatu? To złowrogie zawodzenie przychodzi tu z czarnego szpitala uczepionego na górze; a gdy wieczorem palę fajkę, i rozmyślam o spoczynku niezmierzonej