Strona:Charlotte Brontë - Dziwne losy Jane Eyre.pdf/126

Ta strona została przepisana.

czy dotrze do portu, do którego zmierza, a świadoma, że wiele przeszkód nie pozwoli jej zawrócić do tego, który opuściła. Urok przygody osładza to wrażenie, duma się niem cieszy, ale zato lęk cień nań rzuca; we mnie lęk zapanował przemożnie, gdy minęło pół godziny, a samotności mej nic nie przerywało. Postanowiłam zadzwonić.
— Czy jest tu w sąsiedztwie miejscowość Thornfield? — zapytałam służącego, gdy stawił się na dzwonek.
— Thornfield? Nie wiem, proszę pani, zapytam przy bufecie.
Zniknął, ale wnet powrócił.
— Czy nazwisko pani panna Eyre? — zapytał.
— Tak jest.
— Jakiś człowiek czeka tu na panią.
Skoczyłam na równe nogi, pochwyciłam zarękawek i parasol i wybiegłam na korytarz. Przy otwartych drzwiach stał jakiś mężczyzna, a w niejasno oświetlonej ulicy dojrzałam jednokonny ekwipaż.
— To będzie zapewne bagaż pani? — przemówił, zobaczywszy mnie i wskazując walizkę stojącą na korytarzu.
— Tak jest.
Wyniósł walizkę i umieścił ją na powoziku, poczem ja wsiadłam; zanim drzwiczki zatrzasnął zapytałam, jak daleko będzie do Thornfield.
— Będzie ze sześć mil.
— Jak długo potrwa nasza jazda?
— Może z półtorej godziny.
Zamknął drzwiczki, wsiadł na kozioł i ruszyliśmy. Jechaliśmy powoli, miałam dość czasu na rozmyślania. Rada byłam, że nareszcie zbliżam się do celu podróży. Oparta w wygodnym, choć nieeleganckim powoziku, puściłam wodze dumaniu.
„Wyobrażam sobie — myślałam — sądząc po prostocie służącego i ekwipażu, że pani Fairfax nie musi być tak wielce świetną damą; tem lepiej; raz tylko w ży-