Strona:Charlotte Brontë - Dziwne losy Jane Eyre.pdf/133

Ta strona została przepisana.

był poranek jesienny; wczesne słońce świeciło pogodnie nad żółknącemi laskami i jeszcze zielonemi polami, wyszedłszy na trawnik, podniosłam wzrok i obejrzałam front domu. Dom był na trzy piętra wysoki, rozmiarami nie ogromnej, ale znacznej wielkości: dwór szlachecki, nie wielkopańska siedziba. Biegnące dokoła dachu blanki nadawały mu wygląd malowniczy. Szary front jego odbijał od zielonego tła drzew, dźwigających mnóstwo gniazd wronich. Kraczące ich mieszkanki unosiły się teraz w powietrzu, przelatując ponad trawnikiem i ogrodem, by opaść na wielkiej łące poza niskim płotem, gdzie rząd potężnych starych drzew cierniowych, silnych, sękatych i szerokich jak dęby, odrazu wyjaśnił mi etymologję nazwy miejscowości[1]. Dalej widniały wzgórki; nie były one tak wyniosłe jak te, które otaczały Lowton, ani tak skaliste, i nie tworzyły takiej zapory odgraniczającej od żyjącego świata, lecz ciche, spokojne, jednak zamykające Thornfield w jakiemś odosobnieniu, jakiego nie byłabym przypuszczała wpobliżu tak ruchliwej miejscowości jak Millcote. Małe osiedle, którego dachy wyglądały z pośród drzew, rozpostarło się na pochyłości jednego pagórka; kościół miejscowy wznosił się bliżej Thornfield; szczyt starej jego wieży sterczał nad kępą drzew pomiędzy domem a bramami.
Radowałam się jeszcze spokojnym widokiem i miłą świeżością powietrza; przysłuchiwałam się z przyjemnością krakaniu wron. Jeszcze oglądałam szeroki, siwy front domu, zastanawiając się nad tem, jaki to wielki dom dla samotnej jego mieszkanki, małej staruszki, pani Fairfax, gdy pani ta ukazała się we drzwiach.
— Co widzę. Już pani wyszła? — powiedziała. — Ranny ptaszek z pani.
Zbliżyłam się do niej; powitała mnie serdecznym pocałunkiem i uściskiem ręki.
— Jak się pani Thornfield podoba? — zapytała.

Powiedziałam jej, że podoba mi się bardzo.

  1. Thorn — cierń; Thornfield — pole cierniowe.