Strona:Charlotte Brontë - Dziwne losy Jane Eyre.pdf/143

Ta strona została przepisana.

szym razem, chociaż wyraźny, był bardzo cichy. Teraz przeszedł w hałaśliwy wybuch, który zdawał się budzić echa we wszystkich tych zamkniętych pokojach, jakkolwiek najwyraźniej płynął z jednego pokoju, którego drzwi mogłabym wskazać.
— Pani Fairfax! — zawołałam, gdyż usłyszałam, że schodzi ona po schodach. — Czy pani słyszała ten głośny śmiech? Kto to się śmieje?
— Któraś służąca zapewne — odpowiedziała. — Może Gracja Poole.
— Czy pani słyszała? — powtórzyłam pytanie.
— Owszem, wyraźnie słyszałam: ja ją często słyszę; szyje w jednym z tamtych pokoi. Czasami Lea jest z nią; często, gdy pracują razem, bywają hałaśliwe.
Śmiech znowu się powtórzył cichą gamą i zakończył się szczególniejszem mamrotaniem.
— Gracjo! — zawołała pani Fairfax.
Nie spodziewałam się, doprawdy, żeby jakaś Gracja odpowiedziała, tak tragiczny, tak nadnaturalny wydał mi się ten śmiech; i gdyby nie to, że było to samo południe, że ani pora dnia ani otoczenie nie sprzyjały zabobonnym nastrojom, byłabym się przelękła. Pokazało się wszakże, że byłam niemądra, dziwiąc się tak bardzo i snując niejasne przypuszczenia. Najbliższe drzwi otworzyły się i wyszła służąca — kobieta trzydziestoletnia, przysadzista, krępa, ruda, nieładna; trudnoby sobie wyobrazić zjawisko mniej romantyczne.
— Za wiele hałasu, Gracjo — upomniała pani Fairfax. — Pamiętaj, co zapowiedziane.
Gracja ukłoniła się milcząc i wróciła do pokoju.
— Jest to osoba, którą wzięliśmy do szycia i do pomocy Lei, pokojowej — mówiła dalej wdowa. — Nie jest ona zupełnie bez zarzutu pod pewnym względem, ale naogół nieźle się sprawia. Ale jakże tam dziś lekcje poszły z pani nową uczennicą?
Tym sposobem rozmowa, skierowana na Adelkę, trwała dopóty, dopóki nie znalazłyśmy się w jasnej i pogodnej strefie na dole. W hallu Adelka wybiegła na nasze spotkanie, wołając: