Strona:Charlotte Brontë - Dziwne losy Jane Eyre.pdf/152

Ta strona została przepisana.

— Czy pani zna pana Rochestera?
— Nie, nigdy go nie widziałam.
— A więc on tam nie mieszka?
— Nie.
— Czy może mi pani powiedzieć, gdzie on jest?
— Nie wiem.
— Pani nie jest służącą we dworze, rzecz prosta. Pani jest... — Przerwał i powiódł okiem po mojem ubraniu, które, jak zwykle, było nader proste: czarne wełniane okrycie, czarny filcowy kapelusz — panna służąca strojniej byłaby ubrana! Widocznie nie mógł odgadnąć, kim jestem; dopomogłam mu.
— Jestem nauczycielką — oświadczyłam.
— Ach, nauczycielką! — powtórzył. — A niechżeż mnie licho, że też zapomniałem!... Nauczycielka! — I znowu przypatrzył się mojemu ubraniu. Po chwili wstał z przełazu; twarz skurczyła mu się bólem, gdy próbował się poruszyć.
— Nie mogę prosić pani, by mi sprowadziła pomoc — rzekł — ale może pomoże mi pani sama trochę, jeżeli pani łaskawa.
— Jak najchętniej, proszę pana.
— Czy nie ma pani przy sobie parasola, któryby mi mógł posłużyć za laskę?
— Nie mam, niestety.
— Niech pani spróbuje pochwycić cugle mojego konia i przyprowadzić go ku mnie: czy pani się nie boi?
Bałabym się dotknąć konia, gdybym była sama, ale gdy mi polecił, byłam gotowa posłuchać. Położyłam zarękawek na przełazie i zbliżyłam się do wysokiego rumaka; starałam się pochwycić uzdeczkę, ale koń, stworzenie uparte, nie pozwalał mi zbliżyć się do swojej głowy; próbowałam, próbowałam, ale nadaremnie; a przez cały ten czas śmiertelnie się bałam drepcących jego przednich nóg. Podróżny czekał i patrzył czas jakiś, aż się wkońcu roześmiał.
— Jak widzę — rzekł — góra nie da się sprowadzić do Mahometa, to też jedyne, co pani może zrobić, to do-