Strona:Charlotte Brontë - Dziwne losy Jane Eyre.pdf/153

Ta strona została przepisana.

pomóc Mahometowi, ażeby mógł iść do góry; muszę panią prosić, żeby pani tu przyszła.
Przyszłam.
— Niech pani wybaczy — mówił dalej — konieczność zmusza mnie do wysługiwania się panią.
Oparł ciężką rękę na mojem ramieniu i opierając się na mnie dość mocno, kulejąc doszedł do wierzchowca. Raz pochwyciwszy cugle, opanował go odrazu i wskoczył na siodło, wykrzywiając się przytem strasznie, gdyż uraziło to jego zwichniętą nogę.
— A teraz — powiedział, puszczając mocno zębami przygryzioną wargę — niech mi pani jeszcze tylko poda moją szpicrutę; leży ona tam, pod płotem.
Znalazłam ją i podałam.
— Dziękuję; a teraz niech się pani śpieszy z listem do Hay i wraca jak najprędzej.
Pod dotknięciem ostrogi koń drgnął, wspiął się i skoczył pędem — pies za nim. Zniknęli...

„Jak wrzosu gałązka, którą w pustem polu
Wiatr dziki wirem unosi...“

Podniosłam zarękawek i poszłam dalej. Zdarzenie zaszło i minęło dla mnie. Był to wypadek bez żadnego znaczenia, bez romantycznego zakroju, bez niczego ciekawego poniekąd; a jednak wniósł coś nowego w tej jednej godzinie jednostajnego życia. Pomoc moja była potrzebna i zażądano jej ode mnie; tę pomoc dałam; byłam rada, że coś uczyniłam; choć pospolity i przemijający był ten czyn, był jednak działaniem, a mnie znużyło istnienie wyłącznie bierne. A także ta twarz nowa była czemś, jak nowy obraz w galerji pamięci; i niepodobna była do wszystkich tam wiszących: najpierw, bo była to twarz męska; a potem, gdyż była ciemna, silna i surowa. Miałam ją wciąż przed oczyma, dochodząc do Hay, wrzucając list na poczcie; widziałam ją przez cały czas, idąc szybko z góry nadół ku domowi. Doszedłszy do przełazu, zatrzymałam się na chwilę, rozejrzałam się dokoła i słuchałam, myśląc, coby to było, gdyby tętent kopyt końskich rozległ się znów na ścieżce, i jeździec w płaszczu, z psem newfunlandzkim, podobnym do Gytrasha, stanął