Strona:Charlotte Brontë - Dziwne losy Jane Eyre.pdf/155

Ta strona została przepisana.

mię; w hallu wybił zegar; to wystarczyło; odwróciłam się od gwiazd i księżyca, otworzyłam boczne drzwi i weszłam.
Hall nie był ciemny, ani też oświecony wysoko zawieszoną bronzową lampą jedynie; inny ciepły blask zalewał go oraz dolne stopnie schodów dębowych. To rumiane światło płynęło z wielkiego jadalnego pokoju, którego podwoje były otwarte, ukazując wesoły ogień, oświecający mile marmurowy kominek, purpurowe draperje i politurowane meble. Grono osób siedziało przed kominkiem. Zaledwie podchwyciłam okiem ten widok, zaledwie dosłyszałam wesołe zmieszane głosy, wśród których odróżniłam głos Adelki, gdy drzwi się zamknęły.
Pośpieszyłam do pokoju pani Fairfax; i tam palił się ogień, ale nie było ani świecy, ani pani Fairfax. Zamiast tego ujrzałam tam samego, siedzącego prosto na dywaniku i wpatrzonego poważnie w płomień, wielkiego czarnobiałego psa o długim włosie, podobnego do tego Gytrasha z drogi polnej. Tak był do niego podobny, że przystąpiłam bliżej i zawołałam: „Pilot!“ Pies wstał, podszedł do mnie i obwąchał mnie. Pogłaskałam go, a on poruszył wielkim ogonem. Niesamowitem jednak wydał mi się stworzeniem tak w samotności zwłaszcza, że nie wiedziałam, skąd się tu wziął. Zadzwoniłam, gdyż potrzebowałam świecy — chciałam się też dowiedzieć czegoś o tym gościu. Weszła Lea.
— Co to za pies, Leo?
— Przyszedł z panem.
— Z kim?
— Z naszym panem. Z panem Rochester; pan właśnie przyjechał.
— Rzeczywiście? A pani Fairfax jest z panem?
— Tak; i panna Adela także; są w jadalnym pokoju, a Jan pojechał po doktora, bo pan miał wypadek; koń jego upadł i pan ma nogę zwichniętą w kostce.
— Czy koń upadł na drodze do Hay?
— Tak, zjeżdżając z góry, poślizgnął się na zamarzniętej kałuży.
— Ach tak! Przynieś mi świecę, proszę cię, Leo!