Strona:Charlotte Brontë - Dziwne losy Jane Eyre.pdf/162

Ta strona została przepisana.

Pani Fairfax opuściła robotę na kolana, i podniosła brwi, dziwiąc się, co to za rozmowa.
— Ale proszę — podjął znowu pan Rochester — chociaż pani zapiera się rodziców, musi pani mieć przecież jakichś krewnych — wujów, stryjów, ciotki?
— Nie; nie znam żadnych.
— A rodzinny dom pani?
— Nie mam domu.
— Gdzie bracia pani i siostry mieszkają?
— Nie mam ani braci ani sióstr.
— Kto panią tutaj polecił?
— Podałam ogłoszenie w gazecie, a pani Fairfax odpowiedziała na moje ogłoszenie.
— Tak — wmieszała się dobra pani Fairfax, rozumiejąc teraz, na jakim gruncie stanęliśmy — i niema dnia, iżebym nie dziękowała Opatrzności, że tak pokierowała moim wyborem. Panna Eyre była nieocenioną towarzyszką dla mnie, pełną dobroci i staranności nauczycielką dla Adelki.
— Niech się pani nie trudzi wystawieniem jej świadectwa — odpowiedział pan Rochester — pochwały mnie nie skaptują: na własnym sądzie polegam. Ta osoba zaczęła od tego, że konia mego przyprawiła o upadek.
— Jakto, panie? — rzekła pani Fairfax.
— Jej zawdzięczam to zwichnięcie.
Wdowa, nie rozumiejąc, słuchała zdumiona.
— Panno Eyre, czy mieszkała pani kiedy w mieście?
— Nie, panie.
— Dużo pani bywała w towarzystwach?
— Jedynem mojem towarzystwem były uczennice i nauczycielki w Lowood, a teraz mieszkańcy Thornfield.
— Czy dużo pani czytała?
— Tylko te książki, które przypadkiem wpadły mi w ręce; ale to nieliczne i niebardzo uczone.
— Prowadziła pani życie zakonnicy: niewątpliwie musi pani być należycie wyćwiczona w praktykach religijnych; Brocklehurst, który, jak rozumiem, jest dyrektorem Lowood, to duchowny, nieprawdaż?
— Tak, panie.