Strona:Charlotte Brontë - Dziwne losy Jane Eyre.pdf/167

Ta strona została przepisana.

Adelka poszła pocałować go, zanim wyszłyśmy z pokoju; zniósł ten kares, ale widocznie nie zrobiło mu to większej przyjemności, niż zrobiłoby Pilotowi, a może nawet mniejszą.
— A teraz wszystkim wam mówię dobranoc — rzekł, ruchem ręki wskazując drzwi, jakgdyby na znak, że ma dosyć naszego towarzystwa i pragnie nas odprawić. Pani Fairfax złożyła swoją robotę, ja wzięłam tekę, ukłoniłyśmy się, otrzymałyśmy wzamian zimny ukłon i wyszłyśmy.
— Pani powiedziała, że pan Rochester nie jest dziwaczny, pani Fairfax — zauważyłam, gdy, położywszy spać Adelkę, przyszłam do niej do jej pokoju.
— Czy pani uważa, że jest?
— Tak mi się wydaje; jest bardzo nierówny i nagły.
— Prawda: niewątpliwie musi się takim wydawać komuś obcemu, ale ja tak się przyzwyczaiłam do jego maniery, że nigdy o tem nie myślę; ale też, jeżeli ma jakie dziwactwo w swem usposobieniu, trzeba mu to wybaczyć.
— Dlaczego?
— Poczęści ponieważ to leży w jego naturze — a nikt z nas za swoją naturę nie odpowiada, a poczęści też dlatego, że ma niewątpliwie przykre myśli, które go dręczą i wpływają na nierówność jego humoru.
— Przykre myśli, dotyczące czego?
— Zmartwień rodzinnych przedewszystkiem.
— Ależ on nie ma rodziny.
— Teraz nie, ale miał... a przynajmniej krewnych. Stracił starszego brata kilka lat temu.
— Starszego brata?
— Tak. Obecny pan Rochester nie od bardzo dawna jest właścicielem tej majętności; dopiero od dziewięciu lat mniej więcej.
— Dziewięć lat to czas dosyć długi. Czy tak bardzo kochał tego brata, że dotychczas po jego stracie jest niepocieszony?
— No nie — może nie. Zdaje mi się, że były jakieś nieporozumienia między nimi. Pan Rowland Rochester nie