Strona:Charlotte Brontë - Dziwne losy Jane Eyre.pdf/196

Ta strona została przepisana.

siejszej nocy. Pani nie jest gadatliwa głuptasińska: niech pani nic o tem nie mówi. Ja już jakoś wytłumaczę to, co się tutaj stało (tu wskazał łóżko). A teraz niech pani wraca do swojego pokoju. Ja bardzo dobrze spędzę resztę nocy na kanapie w bibljotece. Już dochodzi czwarta: za dwie godziny służba będzie na nogach.
— A więc dobranoc panu — rzekłam, zabierając się do odejścia.
Wydał się zadziwiony — bardzo niekonsekwentnie, coprawda, gdyż sam co dopiero powiedział, że mam już pójść.
— Co! — zawołał — opuszcza mnie już pani, i to w ten sposób?
— Pan powiedział, że mogę już odejść.
— Ale nie bez pożegnania; nie bez paru słów podziękowania i wdzięczności z mojej strony, słowem, nie w ten nagły, oschły sposób. Pani mi przecież ocaliła życie!... wyrwała mnie pani okropnej, mąk pełnej śmierci! i tak pani przechodzi koło mnie, jakgdybyśmy sobie byli zupełnie obcy! Przynajmniej rękę niech mi pani poda!
Wyciągnął rękę; podałam mu swoją; ujął ją najpierw jedną, potem obu dłońmi.
— Ocaliła mi pani życie: błogo mi, że winien jestem pani dług tak niezmierny. Więcej powiedzieć nie mogę. Nie ścierpiałbym nikogo w roli wierzyciela za takie dobrodziejstwo: ale pani — to co innego... Mnie pani dobrodziejstwa nie ciężą, panno Joanko.
Umilkł; patrzył na mnie; słowa, prawie widoczne, drżały mu na wargach, ale głos ich nie wypowiedział.
— Jeszcze raz dobranoc panu — rzekłam. — Niema żadnego długu, dobrodziejstwa, ciężaru, wdzięczności w tym wypadku.
— Ja wiedziałem — mówił dalej — że kiedyś, w jakiś sposób dobro przez panią, panno Joanno, na mnie spłynie;... wyczytałem to w twoich oczach, gdy po raz pierwszy cię ujrzałem. Ich wyraz i uśmiech nie... (tu znowu urwał)... nie (mówił dalej szybko) nie nadaremnie tak błogo wzruszył samą głąb mojego serca. Ludzie mówią o wrodzonych sympatjach; słyszałem też o duchach do-