Strona:Charlotte Brontë - Dziwne losy Jane Eyre.pdf/213

Ta strona została przepisana.

pokój; „bardzo miłem schronieniem w okresie zawieruchy.“
Łagodny to był, pogodny wiosenny dzień — jeden z tych dni, które ku końcowi marca lub na początku kwietnia wstają jaśniejące nad ziemią, jako zwiastuny lata. Dzień ten chylił się teraz ku końcowi, lecz jeszcze i wieczór był ciepły, tak że siedziałam nad robotą w pokoju szkolnym przy otwartem oknie.
— Już późno — rzekła pani Fairfax, wchodząc ubrana w szeleszczące jedwabie. — Jestem zadowolona, że zadysponowałam obiad na siódmą, choć pan Rochester wspomniał o szóstej, bo już teraz jest po szóstej. Posłałam Jana, aby wyjrzał przez bramę, czy widać ich na drodze; stamtąd widzi się długi kawał drogi w kierunku Millcote.
Podeszła do okna.
— A otóż i on! No i cóż, Janie — rzekła, wychylając się — czy są jakie wiadomości?
— Jadą, proszę pani — odpowiedział. — Za dziesięć minut tu będą.
Adelka skoczyła do okna. Ja podążyłam za nią, stojąc zboku, tak, ażeby ukryta za firanką, móc widzieć sama nie widziana. Te dziesięć minut dłużyły mi się bardzo; nareszcie rozległ się turkot kół; czworo jeźdźców konnych galopowało ku podjazdowi, a za nimi jechały dwa otwarte powozy. Wiatrem unoszone woale i powiewające pióra wypełniały powozy; dwaj jeźdźcy byli to młodzi, eleganccy panowie, trzecim był pan Rochester na karym wierzchowcu Mesrour; Pilot w susach biegł przed nim. Przy boku pana Rochestera jechała dama i oboje wyprzedzali całe towarzystwo. Karmazynowa amazonka damy sięgały prawie do ziemi, woal jej długi unosił się z wietrzykiem; mieszały się z jego przejrzystemi fałdami i przeświecały przez nie kruczo czarne loki.
— Panna Ingram! — zawołała pani Fairfax i pośpieszyła objąć swój posterunek na dole.
Kawalkada, sunąc wzdłuż zakrętu podjazdowej drogi, niebawem znikła mi za węgłem domu; straciłam ich z oczu. Adelka teraz napierała się, chcąc zejść nadół; ale ja wzięłam ją na kolana i zapowiedziałam, że pod żadnym