Strona:Charlotte Brontë - Dziwne losy Jane Eyre.pdf/245

Ta strona została przepisana.

przed „pospolitą gromadą“ (tak się wyraziła). Chce, żebym ją wprowadził do osobnego pokoju, a wtedy, mówi, niech ci, co chcą, abym im wróżyła, przychodzą pojedyńczo pokolei.
— Więc teraz widzisz, moja królewska Blanko — zaczęła lady Ingram — że ona sobie za wiele pozwala. Bądźże rozsądna, moje anielskie dziecko... i...
— Zaprowadź ją do bibljoteki, samo się rozumie — przerwało „anielskie dziecko“. — I ja też nie jestem powołana do słuchania jej wobec „pospolitej gromady“: chce ją mieć sama tylko, dla siebie. Czy pali się ogień w bibljotece?
— Tak, proszę pani... ale ona wygląda na taką...
— Przestań pleść, głowo zakuta! i rób, co ci każę!
Znowu Sam zniknął; i zaciekawienie, podniecenie, oczekiwanie wzrosło do najwyższej potęgi.
— Jest już gotowa — oznajmił, wchodząc, służący. — Chciałaby wiedzieć, kto będzie jej pierwszym gościem.
— Sądzę, że lepiej, bym ja wpierw jej się przypatrzył, zanim która z pań do niej pójdzie — powiedział pułkownik Dent.
— Powiedz jej, Samie, że jeden pan przyjdzie.
Sam poszedł i wrócił.
— Ona powiada, proszę pana, że panów mieć nie chce, że niech się nie trudzą i nie przychodzą do niej; ani też — dodał, z trudem powstrzymując śmiech — nie chce widzieć starszych pań... tylko młode i... niezamężne.
— A, do licha! Baba ma dobry gust! — zawołał Henryk Lynn.
Panna Ingram podniosła się uroczyście.
— Ja pierwsza pójdę! — oświadczyła tonem, który byłby odpowiednim dla wodza na straconym posterunku, rzucającego się w nierówną walkę na czele garstki ludzi.
— O moja najlepsza! O, moja najdroższa! Stój!... zastanów się! — wołała jej matka; ale Blanka przesunęła się obok niej w dumnem milczeniu, wyszła przez drzwi, które dla niej pułkownik Dent trzymał otwarte, i usłyszeliśmy, że wchodzi do bibljoteki.
Stosunkowa cisza zapanowała teraz. Lady Ingram lważała, że sytuacja wymaga załamania rąk, co też uczy-