Strona:Charlotte Brontë - Dziwne losy Jane Eyre.pdf/250

Ta strona została przepisana.

— Moglibyście to samo powiedzieć, prawie każdej młodej kobiecie, żyjącej samotnie w zależności w wielkim domu.
— Mogłabym to powiedzieć, ale czy mówiąc to o każdej, powiedziałabym prawdę?
— O każdej, w tem co ja, położeniu.
— Tak, właśnie w tem rzecz; ale znajdź mi choć jedną, dokładnie w takiem, jak twoje, położeniu.
— Łatwo byłoby znaleźć ich tysiące.
— Nie wiem, czy znalazłabyś mi choć jedną. Wiedz, że znajdujesz się w bardzo szczególnem położeniu: bardzo blisko szczęścia; tylko ci po nie sięgnąć. Materjały wszystkie są gotowe, jednym ruchem można je połączyć. Los nieco je oddalił; wystarczy zbliżyć je, a wyniknie szczęście.
— Nie rozumiem zagadek. Nigdy żadnej łamigłówki nie odgadłam w życiu.
— Jeśli chcesz, żebym mówiła wyraźniej, pokaż mi twoją dłoń. —
— Należy ją posrebrzyć?
— Naturalnie.
Dałam jej szylinga; włożyła go do starej stopy od pończochy, dobytej z kieszeni, obwiązała, schowała zpowrotem, poczem kazała mi wyciągnąć rękę. Usłuchałam. Przybliżyła twarz do mojej dłoni i przyglądała się, nie dotykając jej zgoła.
— Zbyt delikatna — rzekła. — Nie mogę niczego wyczytać z tego rodzaju dłoni; prawie pozbawiona linij; a zresztą, cóż znaleźć na dłoni? Los nie tam się pisze.
— Wierzę wam — powiedziałam.
— Nie — ciągnęła dalej — los pisze się na twarzy: na czole, dokoła oczu, w oczach samych, w linjach ust. Uklęknij i podnieś głowę.
— A! teraz przechodzicie do rzeczywistości — rzekłam, czyniąc co nakazała. — Zacznę teraz potrosze wam wierzyć.
Uklękłam o jakie pół łokcia od niej. Poruszyła ogień w piecu, tak że strumień światła trysnął z potrąconych węgli: blask jednakże — tak jak ona siedziała — pogrążył