Strona:Charlotte Brontë - Dziwne losy Jane Eyre.pdf/259

Ta strona została przepisana.

— Śmieją się i rozmawiają!
— Czy nie mają min poważnych i tajemniczych, jakgdyby coś dziwnego usłyszeli?
— Bynajmniej: żartują, wesołość ich ponosi.
— A Mason?
— I on się śmiał.
— Gdyby wszyscy ci ludzie weszli tutaj gromadą i napluli na mnie, cobyś ty zrobiła, panno Joanko?
— Wypędziłabym ich z pokoju, panie, gdybym mogła.
Uśmiechnął się słabo.
— Ale gdybym ja poszedł do nich, a oni tylko popatrzyli na mnie chłodno, poszeptali między sobą drwiąco i zaczęli się wynosić pokolei, zostawiając mnie samego, co wtedy? Czy poszłabyś razem z nimi?
— Myślę, że chyba nie; milejby mi było pozostać z panem.
— Ażeby mnie pocieszać?
— Tak, panie, ażeby pana pocieszać, o ileby to było w mojej mocy.
— A gdyby oni za to, że trwasz przy mnie, obrzucili cię pogardą?
— Prawdopodobnie nicbym o tej ich pogardzie nie wiedziała; a gdyby nawet, nie dbałabym o nią wcale.
— Tak więc dla mnie potrafiłabyś stawić czoło obmowie?
— Potrafiłabym to uczynić dla każdego przyjaciela, któryby wart był, ażebym przy nim stała, tak jak z pewnością pan wart jest tego.
— Wróćże tam teraz do pokoju; podejdź spokojnie do pana Mason i szepnij mu do ucha, że Rochester wrócił i pragnie się z nim zobaczyć: przyprowadź go tutaj, a potem zostaw nas samych.
— Dobrze, panie.
Spełniłam jego rozkaz. Całe towarzystwo wytrzeszczało na mnie oczy, gdy szłam wśród nich prosto do miejsca, gdzie stał pan Mason; powtórzyłam mu, co miałam polecone; wyszedł za mną z pokoju, wpuściłam go do bibljoteki, a potem poszłam na górę.