Strona:Charlotte Brontë - Dziwne losy Jane Eyre.pdf/292

Ta strona została przepisana.

dziła godzina spoczynku. Z takiego snu o małem dziecku zbudziłam się owej nocy księżycowej, gdy usłyszałam ten straszny krzyk; po obiedzie zaś dnia następnego zawezwano mnie nadół, zawiadamiając, że w pokoju pani Fairfax jest ktoś, kto chce się ze mną widzieć. Przyszedłszy tam, ujrzałam czekającego na mnie człowieka, z pozoru służącego dworskiego: ubrany był w głęboką żałobę, a kapelusz, który trzymał w ręku, otoczony był krepą.
— Zapewne pani nie przypomina mnie sobie, panienko — zaczął, wstając, gdy weszłam — ale nazywam się Lieven; służyłem za stangreta u pani Reed, gdy pani była w Gateshead, ośm czy dziewięć lat temu, i dotychczas tam służę.
— O Robercie! jak się macie? Bardzo dobrze was pamiętam; pozwoliliście mi czasem przejechać się na karym kucyku panny Georgjany. A jakże się miewa Elżbietka? Wyście się z Elżbietką ożenili, nieprawdaż?
— Tak, panienko; moja żona ma się doskonale, dziękuję; dała mi jeszcze jedno malutkie ze dwa miesiące temu, troje teraz mamy — i zdrowi są oboje: matka i dziecko.
— A we dworze czy wszystko dobrze, Robercie?
— Bardzo mi żal, że nie mogę dać panience lepszych o państwu wiadomości: bardzo tam źle u nich teraz, wielkie mają zmartwienie.
— Przecież chyba nikt nie umarł? — rzekłam, spojrzawszy na jego czarne ubranie.
On także popatrzył na krepę dokoła swego kapelusza i odpowiedział:
— Pan Jan umarł, wczoraj minął tydzień, w mieszkaniu swojem w Londynie.
— Pan Jan?...
— Tak jest.
— I jakże matka jego to znosi?
— Bo, widzi panienka, to nie jest zwyczajne nieszczęście: on prowadził hulaszcze życie; przez te ostatnie trzy lata puścił się na dziwne wybryki, a śmierć jego była skandalem.