Strona:Charlotte Brontë - Dziwne losy Jane Eyre.pdf/294

Ta strona została przepisana.

— I ja tak myślę, panienko. Elżbietka powiedziała, że jest pewna przyjazdu panienki; ale panienka zapewne będzie musiała poprosić o urlop, zanim będzie mogła wyjechać?
— Naturalnie, i zaraz też to uczynię.
I zaprowadziwszy go do hallu służących, poleciłam go opiece żony Jana i Janowi samemu, a sama poszłam poszukać pana Rochestera.
Nie było go w dolnych pokojach; nie było go na podwórzu, w stajniach, w ogrodzie. Zapytałam panią Fairfax, czy go widziała; tak, zdawało jej się, że gra w bilard z panną Ingram. Pośpieszyłam przeto do pokoju bilardowego; dolatywał stamtąd stuk kul i gwar głosów; pan Rochester, panna Ingram, obiedwie panny Eshton i ich wielbiciele uczestniczyli w grze. Potrzebowałam zdobyć się na trochę odwagi, by przerwać tak interesującą partję; nie mogąc jednak odwlekać sprawy, przybliżyłam się do pana domu, stojącego obok panny Ingram. Gdy się przysuwałam, panna Ingram obróciła się i spojrzała na mnie z góry; oczy jej zdawały się pytać; „Co tu może chcieć to pełzające stworzenie?“, gdy zaś cichym głosem przemówiłam: „Panie Rochester...“ uczyniła ruch, jakby miała ochotę drzwi mi pokazać. Pamiętam, jak wyglądała w tej chwili, a wyglądała wdzięcznie i uderzająco ładnie: miała na sobie ranną toaletę z jasnoniebieskiej krepy, błękitny gazowy szalik owinięty dokoła głowy. Była wielce ożywiona grą, a podrażniona pycha nie zeszpeciła wyrazu dumnych jej rysów.
— Czy ta osoba ma do pana interes? — zapytała pana Rochestera; a wtedy pan Rochester obejrzał się, chcąc się przekonać, kto to taki ta „osoba“. Po twarzy jego przemknął ciekawy wyraz, jeden z tych jego dziwnych, dwuznacznych wyrazów, odrzucił kij i wyszedł za mną z pokoju.
— No i cóż, panno Joanko? — zapytał, oparty plecami o drzwi szkolnego pokoju, które był zamknął za sobą.
— Jeżeli pan łaskaw, chciałabym prosić o urlop na wyjazd na tydzień, a może na dwa.