Strona:Charlotte Brontë - Dziwne losy Jane Eyre.pdf/343

Ta strona została przepisana.

surowością małżonków byliby wynagrodzili sobie uległość kochanków; i z panem, lękam się, że będzie to samo. Chciałabym wiedzieć, jakby mi pan odpowiedział za rok, gdybym poprosiła o łaskę, którą byłoby panu niedogodnie albo nieprzyjemnie udzielić.
— Poproś mnie o cokolwiek teraz, Joanko — choćby o jaką drobnostkę; pragnąłbym, żebyś mnie poprosiła...
— I owszem, chętnie poproszę; mam już gotową prośbę.
— Mów! Ale jeżeli będziesz patrzeć i uśmiechać się w ten sposób, ja gotów jestem zgóry przysiąc, że cię wysłucham, jak ostatni głupiec.
— Ależ bynajmniej, panie Rochester; ja proszę tylko o to: niech pan nie posyła po te klejnoty, niech pan nie wieńczy mnie różami; mógłby pan równie dobrze złotą koronką obszyć tę oto swoją prostą chustkę do nosa.
— Mógłbym równie dobrze „złocić czyste złoto”. Ja wiem. Prośbę twoją wysłuchano zatem — narazie. Cofnę zlecenie, wysłane mojemu bankierowi. Ale tyś mnie jeszcze o nic nie poprosiła; prosiłaś tylko, bym cofnął dar: proś dalej.
— Dobrze więc, niech pan będzie tak dobry zaspokoić moją ciekawość, bardzo podrażnioną na pewnym punkcie.
— Co? Co? — podchwycił śpiesznie. Wyglądał zaniepokojony. — Ciekawość to rzecz niebezpieczna; dobrze, że nie ślubowałem zgodzić się na każdą prośbę...
— Ależ, panie, tu nic nie grozi, choćby się pan zgodził.
— Powiedz więc, czego sobie życzysz, Joanko; wołałbym jednak, żebyś zamiast dopytywać się może o jaką tajemnicę, zażądała ode mnie połowy mojego majątku.
— Ależ królu Ahaswerusie! Nacóż mi połowa twojego majątku? Czy pan myśli, że ja jestem żyd lichwiarz, szukający dobrej lokaty w ziemi? Wolę posiąść