Strona:Charlotte Brontë - Dziwne losy Jane Eyre.pdf/345

Ta strona została przepisana.

— Wiem o tem, to prawda. Ale, jeżeli łaska, do rzeczy, mój panie... panna Ingram?
— No cóż, udawałem, że się staram o pannę Ingram, ponieważ chciałem cię tak szalenie rozkochać w sobie, jak sam się szalenie w tobie kochałem, a wiedziałem, że zazdrość będzie mi najlepszym sprzymierzeńcem w osiągnięciu tego celu.
— Doskonale! A oto jaki pan mały! Przecież to skandal — przecież to wstyd i hańba postępować w ten sposób. I nic się pan nie liczył z uczuciami panny Ingram?
— U niej wszelkie uczucia zastępuje pycha, a tę warto upokorzyć. Czy byłaś zazdrosną, Joanko?
— Mniejsza z tem, panie Rochester: co panu po tej wiadomości? Niech mi pan jeszcze raz szczerze odpowie. Czy pan myśli, że panna Ingram nie będzie cierpiała skutkiem pańskiej nieuczciwej kokieterji? Czy nie będzie się czuła opuszczona i porzucona?
— To niemożliwe!... przecież ci już powiedziałem, że przeciwnie, to ona mnie opuściła; myśl o mojem zadłużeniu ostudziła, a raczej zgasiła sentyment odrazu.
— Ciekawą pan uknuł intrygę. Boję się, że pańskie zasady w niektórych punktach może szwankują.
— Joanko, moje zasady nigdy nie były kształcone; być może, że wykoszlawiły się nieco z braku należytego kierunku.
— Jeszcze raz mówmy serjo. Czy ja mogę cieszyć się tem wielkiem szczęściem, jakie się stało moim udziałem, bez obawy, że ktoś inny cierpi tak gorzko, jak ja cierpiałam niedawno?
— Możesz, możesz, dziewczątko moje dobre; niema na świecie istoty, któraby mnie taką czystą miłością darzyła, jak ty, bo to słodkie przeświadczenie noszę w duszy: wiarę w twoje uczucia, Joanko.
Dotknęłam ustami ręki, która spoczywała na mojem ramieniu. Kochałam go bardzo — więcej, niż słowami odważyłabym się wypowiedzieć, więcej, niżby słowa zdołały wyrazić.