Strona:Charlotte Brontë - Dziwne losy Jane Eyre.pdf/349

Ta strona została przepisana.

jest tyle miejsca w tym nowym powozie. Niech go pani poprosi, żeby mnie zabrał, mademoiselle!
— Owszem, poproszę, Adelko!
I pobiegłam z nią, rada, że mogę pożegnać moją posępną mentorkę. Powóz był gotów, zajeżdżał właśnie przed front, a pan Rochester przechadzał się tam i zpowrotem po bruku, Pilot za nim.
— Adelka może mi towarzyszyć — nieprawdaż, panie?
— Powiedziałem jej, że nie. Nie potrzeba mi bębnów!... Chcę jechać tylko z panią.
— Niech ją pan zabierze, jeśli pan łaskaw, panie Rochester! Tak będzie lepiej.
— Nie będzie lepiej; będzie krępowała.
Apodyktycznie wyglądał, apodyktyczny był jego głos. Chłód przestróg pani Fairfax i jej wątpliwości czułam jeszcze w sobie; niepewność zaciężyła nad mojemi nadziejami. Opuszczało mnie poczucie władzy nad nim. Już byłam gotowa automatycznie posłuchać, nie upierając się dłużej; on jednak, pomagając mi wsiąść do powozu, spojrzał na moją twarz.
— Co się stało? — zapytał. — Cała słoneczność gdzieś się podziała. Czy rzeczywiście życzysz sobie, żeby ta mała pojechała? Czy sprawi ci to przykrość, jeżeli zostanie w domu?
— Wołałabym, żeby mogła pojechać.
— A więc lećże po kapelusz i wracaj piorunem! — krzyknął na Adelkę.
Mała popędziła, co sił.
— Ostatecznie jeden ranek z przeszkodami tak wiele nie znaczy — zauważył pan Rochester — skoro niebawem mam posiąść ciebie — twoje myśli, rozmowę, towarzystwo — na całe życie.
Adelka, umieszczona w powozie, zaczęła mnie całować, wyrażając w ten sposób wdzięczność za wstawiennictwo: natychmiast została wpakowana w kącik po drugiej stronie pana Rochestera. Wyzierała stamtąd ku mnie; taki srogi sąsiad zbyt był krępujący; do niego