Strona:Charlotte Brontë - Dziwne losy Jane Eyre.pdf/355

Ta strona została przepisana.

— Przyznam się, że co do chłodnej arogancji i wrodzonej pychy nic równego nie widziałem — odpowiedział. Dojeżdżaliśmy teraz do Thornfield. — Czy miałabyś ochotę zjeść dziś ze mną obiad? — zapytał, gdy przejeżdżaliśmy bramy.
— Nie, dziękuję panu.
— A dlaczego „nie, dziękuję panu“, jeśli wolno zapytać?
— Nigdy z panem nie jadałam i nie widzę powodu, dlaczegobym miała teraz... dopóki...
— Dopóki co? Lubi panna Joanka niedokończone zdania.
— Dopóki nie będę mogła inaczej.
— Czy przypuszcza pani, że jadam jak smok albo jak dziki człowiek, że lęka się być moją towarzyszką przy stole?
— Żadnych przypuszczeń w tym kierunku nie snułam, panie Rochester, ale pragnę, ażeby wszystko pozostało tak, jak było przez ten miesiąc jeszcze.
— Porzucisz nauczycielską niewolę odrazu.
— Bardzo pana przepraszam, ale nie zrobię tego. Będę dalej uczyła Adelkę, tak, jak dotąd. Będę panu schodziła z drogi przez cały dzień tak, jak się przyzwyczaiłam; może pan po mnie przysłać wieczorem, o ile będzie pan miał ochotę zobaczyć się ze mną, a wtedy ja przyjdę; ale o żadnej innej porze dnia.
— Tak mi się chce zapalić, panno Joanko, albo zażyć niuch tabaki wobec wszystkiego tego, „pour me donner une contenance“, jakby się wyraziła Adelka; ale, na nieszczęście, nie mam przy sobie ani cygarnicy ani tabakierki. Ale słuchaj — mówił szeptem. — Teraz to twój czas, mała tyranko, ale mój nadejdzie niebawem; a gdy raz dobrze cię uchwycę, będę trzymał i — mówiąc obrazowo — przywieszę cię na łańcuszku ot tak — tu dotknął łańcuszka od zegarka. — Tak, ty miłe maleństwo, będę cię nosił na piersiach, aby nie zgubić mojego klejnotu.