Strona:Charlotte Brontë - Dziwne losy Jane Eyre.pdf/365

Ta strona została przepisana.

— Pan więcej niż wszystko inne wydaje mi się jakąś zjawą: pan jest czystym snem!
Wyciągnął rękę, śmiejąc się.
— Czy to sen? — zapytał, wysuwając ją prosto przed moje oczy. Miał zaokrągloną, muskularną i silną rękę, jako też długie, silne ramię.
— Tak, chociaż jej dotykam, to sen — odpowiedziałam, odsuwając ją. — Czy pan już jeść więcej nie będzie?
— Nie, Joanko, skończyłem.
Zadzwoniłam i kazałam sprzątnąć tacę. Gdy pozostaliśmy znów sami, poprawiłam ogień i zajęłam niski stołeczek u kolan mojego pana.
— Już dochodzi północ — rzekłam.
— Tak; ale pamiętaj, Joanko, żeś mi przyrzekła czuwać ze mną w przeddzień ślubu.
— Tak, i dotrzymam przyrzeczenia; chętnie posiedzę jeszcze co najmniej z godzinę albo ze dwie; wcale nie mam ochoty kłaść się spać.
— Czy wszystkie przygotowania pokończyłaś?
— Wszystkie, panie.
— I ja z mojej strony również — powiedział. — Załatwiłem wszystko — i wyjedziemy z Thornfield jutro, w pół godziny po powrocie z kościoła.
— Bardzo dobrze, drogi panie.
— Z jakim nadzwyczajnym uśmiechem wypowiedziałaś te słowa „bardzo dobrze“, Joanko! Jak ci pałają rumieńce na każdym policzku! i jak dziwnie błyszczą oczy! Czy aby dobrze się czujesz?
— Chyba że tak.
— Chyba że tak! Co ci jest? Powiedz mi, co czujesz.
— Nie mogę, panie; żadne słowa nie potrafiłyby wyrazić mych uczuć. Pragnęłabym, ażeby ta godzina nie miała końca; kto wie, jaki los przynieść może następna.
— To chorobliwe przywidzenia, Joanko! Podnieciłaś się zbytecznie albo przemęczyłaś!
— A pan, czy czuje się spokojny i szczęśliwy?
— Spokojny?... nie, ale szczęśliwy — do głębi serca.