— Nazywam się Briggs, jestem notarjuszem z Londynu.
— I chce mi pan narzucić żonę?
— Chcę panu przypomnieć o istnieniu pańskiej małżonki, którą prawo uznaje, choć pan jej nie uznaje.
— Zechciej mi pan udzielić bliższych szczegółów, jakie jej imię, rodzina, jej miejsce zamieszkania.
— Oczywiście.
Pan Briggs wydobył papier z kieszeni i przeczytał urzędowym, nosowym głosem:
— To — o ile to jest dokument autentyczny — może dowodzić, że byłem ożeniony, ale nie dowodzi, że kobieta, wymieniona tam, jako moja żona, żyje dotychczas.
— Żyła trzy miesiące temu — odpowiedział prawnik.
— Skąd panu o tem wiadomo?
— Mam na to świadka, którego świadectwu nawet pan chyba nie zaprzeczy.
— Proszę, niech go pan przedstawi — albo ruszaj pan do djabła!
— Najpierw go przedstawię — jest tutaj obecny. Panie Mason, bądź pan łaskaw przyjść tu bliżej.
Pan Rochester na dźwięk tego imienia zaciął zęby; przebiegł po nim jakiś konwulsyjny dreszcz; będąc tak blisko, tuż przy nim, odczułam ten wstrząs furji i rozpaczy. Drugi z dwu obcych, który dotychczas pozostawał wtyle, teraz postąpił naprzód; blada twarz wychyli-