Strona:Charlotte Brontë - Dziwne losy Jane Eyre.pdf/424

Ta strona została przepisana.

pański, głodny pies, upływały godziny popołudniowe. Przechodząc przez jakieś pole, ujrzałam przed sobą wieżę kościelną: śpiesznie ku niej podążyłam. Blisko cmentarza, wpośrodku ogrodu stał dobrze zbudowany mały domek, niewątpliwie mieszkanie proboszcza. Przypomniałam, że obcy przybysze w miejscu, gdzie nie mają znajomych, a szukają zajęcia, zwracają się niekiedy do miejscowego duchownego po polecenie i pomoc. Przecież kapłan ma zadanie pomagać, przynajmniej radą tym, którzy pragną sami sobie pomóc. Zebrawszy odwagę i siły, dotarłam do tego domu i zapukałam do drzwi kuchennych. Otworzyła mi stara kobieta; zapytałam, czy to plebanja.
— Tak jest.
— Czy pleban w domu?
— Niema go.
— Czy wróci prędko?
— Nie, wyjechał z domu.
— Czy daleko?
— Niebardzo — może będą ze trzy mile stąd. Wezwano go, bo ojciec jego umarł nagle; jest obecnie w Marsh End i prawdopodobnie zostanie tam jeszcze ze dwa tygodnie.
— Czy jest pani jaka w domu?
— Nie; ja tylko jestem; a ja jestem gospodyni. Jeszcze raz zdjęłam z szyi chusteczkę — jeszcze raz pomyślałam o bocheneczkach chleba w sklepiku... Powróciłam do wioski, odnalazłam sklepik i weszłam; a chociaż i inni byli tam obecni, odważyłam się zapytać:
— Czy zechce mi pani dać bocheneczek chleba za tę chusteczkę?
Spojrzała na mnie z wyraźną podejrzliwością.
— Nie, ja nigdy nie sprzedaję towarów w ten sposób.
Już prawie zrozpaczona poprosiłam chociaż o pół bocheneczka; odmówiła znowu:
— Jakże ja mogę wiedzieć, skąd pani wzięła tę chusteczkę? — rzekła.
— A przyjęłaby pani moje rękawiczki?
— Nie! co mi po nich?