Strona:Charlotte Brontë - Dziwne losy Jane Eyre.pdf/430

Ta strona została przepisana.

Otarła oczy fartuchem; panienki, przedtem poważne, teraz posmutniały.
— Ale pan jest tam, gdzie mu lepiej — mówiła dalej Hanna — nie powinniśmy żałować, że go tu niema. A potem, nikomu nie można życzyć lepszej, spokojniejszej śmierci.
— Powiadacie, że nawet o nas nie wspomniał? — zapytała jedna z panien.
— Nie miał czasu, dziecko; w minutę skończył życie. Trochę niedomagał dzień pierwej, ale to nie było nic wielkiego; a gdy go pan January zapytał, czy nie chciałby, żeby po którą z was posłać, wyśmiał go poprostu. Na drugi dzień, a to właśnie dwa tygodnie temu, skarżył się, że mu znowu trochę cięży głowa, i poszedł spać — i już się więcej nie obudził; prawie sztywny już był, kiedy wasz brat wszedł do pokoju i tak go zastał. Ach, dzieci! to ostatni z tego starego rodu, bo wy i pan January jesteście innego rodzaju, niż tamci, którzy już odeszli. Wasza matka była do was podobna i też taka w książkach uczona. Ty, Marjo, jesteś jej żywy obraz, Diana podobniejsza jest do ojca.
Mnie one wydały się tak podobne, że nie rozumiałam, w czem stara służąca widziała różnicę. Obie miały jasną cerę i smukłe figury, obie miały twarze inteligentne i dystyngowane. Jedna, coprawda, miała włosy ciemniejsze i różnie się też czesały; Marja swoje jaśniejsze włosy dzieliła na środku i czesała gładko; ciemne włosy Diany opadały na kark gęstemi kędziorami. Zegar wybił dziesiątą.
— Czas na wieczerzę, nieprawdaż? — zauważyła Hanna — czas dla was i dla pana Januarego, jak przyjdzie.
I zabrała się do przygotowania wieczerzy. Panny wstały; widocznie zamierzały przejść do bawialnego. Ja do tej chwili tak pilnie im się przyglądałam, tak żywo zainteresował mnie ich wygląd i rozmowa, że przez pół zapomniałam o własnem nieszczęsnem położeniu, teraz objawiło mi się znowu, jeszcze rozpaczliwsze przez po-