Strona:Charlotte Brontë - Dziwne losy Jane Eyre.pdf/431

Ta strona została przepisana.

równanie. Jaką niemożliwością wydało mi się wzruszenie mieszkanek tego domu moją niedolą, wzbudzenie w nich wiary w prawdę moich potrzeb i cierpień, skłonienie ich do udzielenia mi przytułku po długiej wędrówce! Szukając w ciemnościach drzwi i pukając do nich nieśmiało, nie miałam prawie żadnej nadziei. Hanna mi otworzyła.
— Czego tam potrzeba? — zapytała zdziwionym głosem, oglądając mnie przy świetle świecy, trzymanej w ręku.
— Czy mogłabym zobaczyć się z waszemi paniami? — zapytałam.
— Lepiej mnie powiedzieć, co jest do powiedzenia. Skąd to droga prowadzi?
— Jestem tutaj obca.
— Cóż za interes można mieć tu o tej godzinie?
— Pragnę noclegu w jakiej szopie albo gdziekolwiek i kawałka chleba do zjedzenia...
Podejrzliwość, to, czego się najwięcej obawiałam, odmalowała się na twarzy Hanny.
— Dam kawałek chleba — powiedziała po chwili — ale nie możemy przyjmować włóczęgów na nocleg.
— Proszę mi pozwolić pomówić z paniami!
— Nie; ani myślę. A cóż one dla was mogą zrobić? Nie powinniście się włóczyć o tej godzinie. To wygląda bardzo podejrzanie.
— Lecz dokąd ja pójdę, gdy mnie odpędzicie? Co zrobię ze sobą?
— Oo, głowę daję, że dobrze wiecie, dokąd pójść i co zrobić ze sobą. Bylebyście tylko nic złego nie robili, w tem rzecz. Tu macie pensa; a teraz idźcie sobie.
— Pens mnie nie nakarmi, a ja nie mam siły iść dalej. Nie zamykajcie drzwi, proszę was... o, nie zamykajcie, na miłość boską!
— Muszę, deszcz zacina do sieni...
— Powiedzcie waszym paniom. Pozwólcie mi się z niemi zobaczyć!
— Ani myślę. Nie jesteście tem, czem powinniście być, inaczej takbyście nie krzyczeli. Ruszajcie stąd.