Strona:Charlotte Brontë - Dziwne losy Jane Eyre.pdf/440

Ta strona została przepisana.

— Tak; starszy pan Rivers tu mieszkał; a także jego ojciec i dziadek i nawet pradziadek przed nim.
— Więc ten pan nazywa się January Rivers?
— Tak; January to jego chrzestne imię.
— A siostry jego to panny Diana i Marja Rivers?
— Tak jest.
— Ojciec ich nie żyje?
— Umarł trzy tygodnie temu na apopleksję.
— Matki nie mają?
— Pani już wiele lat temu umarła.
— A wy u tej rodziny jesteście już dawno?
— Jestem u nich od lat trzydziestu. Wyniańczyłam ich wszystko troje.
— To dowodzi, że musieliście być uczciwą i wierną służącą. Mówię wam to, chociaż byliście tak niegrzeczni, że nazwaliście mnie żebraczką.
Znowu popatrzyła na mnie ze zdziwieniem.
— Zdaje mi się — powiedziała — że mi się zupełnie w myślach pomieszało co do pani: ale tyle się oszustów kręci, że musi mi pani przebaczyć.
— I chociaż — mówiłam dalej nieco surowo — chcieliście odpędzić mnie od drzwi w noc taką, że psa nie bylibyście odpędzili.
— No tak, to było niepoczciwie: ale co człowiek może wiedzieć? Ja więcej myślałam o dzieciach niż o sobie. Biedaki! Toż przecie nie mają nikogo, ktoby o nie dbał, prócz mnie. Muszę czasami ostro się stawić.
Przez kilka minut milczałam poważnie.
— Nie musi pani za bardzo źle o mnie myśleć — zauważyła znowu.
— Ale ja myślę źle o was — powiedziałam. — I powiem wam, dlaczego: nietyle dlatego, że nie chcieliście mnie przygarnąć, albo że uważaliście mnie za oszustkę, ile dlatego, że przed chwilą zrobiliście mi rodzaj zarzutu z tego, że nie mam pieniędzy ani domu. Najlepsi ludzie nieraz bywali tak biedni, jak ja teraz; a jeżeli jesteście chrześcijanką, nie powinniście uważać biedy za zbrodnię.
— To prawda, że nie powinnam — powiedziała. — I pan January mi to mówi; ja widzę, że zawiniłam... ale