Strona:Charlotte Brontë - Dziwne losy Jane Eyre.pdf/445

Ta strona została przepisana.

my mogli napisać do niej, a pani będzie mogła powrócić do domu.
— Tego, muszę panu otwarcie powiedzieć, nie będę mogła uczynić, gdyż absolutnie nie mam ani domu ani rodziny.
Wszyscy troje popatrzyli na mnie, ale bez nieufności; odczułam, że niema podejrzliwości w ich spojrzeniach, było w nich raczej zaciekawienie. Mówię to zwłaszcza o obu panienkach. Oczy Januarego, choć napozór takie jasne, były zagadkowe. Używał ich raczej za narzędzie do badania myśli drugich, niż za drogę do objawiania swoich własnych; to połączenie przenikliwości i skrytości raczej wprawiało w zakłopotanie, niż dodawało odwagi.
— Czy pani przez to rozumie — zapytał — że pani z ludźmi nie ma żadnych stosunków?
— Tak jest. Żaden węzeł nie łączy mnie z nikim w świecie; nie mam prawa żądać, by mnie jakikolwiek dom w Anglji przyjął pod swój dach.
— Bardzo dziwne położenie w pani wieku.
Tu spostrzegłam, że spojrzał na moje ręce, złożone na stole przede mną. Zdziwiłam się, czego tam szuka; słowa jego wyjaśniły mi to niebawem.
— Nie jest pani zamężna? Jest pani panną?
Diana rozśmiała się.
— Ależ, January, pani nie może mieć więcej niż siedmnaście, ośmnaście lat! — rzekła.
— Mam prawie dziewiętnaście — ale nie jestem zamężna. Nie.
Uczułam, że palący rumieniec występuje mi na twarz, gdyż wzmianka o małżeństwie obudziła gorzkie, niepokojące wspomnienia. Diana i Marja odwróciły wzrok od mojej zarumienionej twarzy, ale chłodniejszy i surowszy brat ich patrzył w dalszym ciągu, aż ból, który obudził, wycisnął mi łzy z oczu.
— Gdzie pani ostatnio mieszkała? — spytał teraz.
— Za wiele się pytasz, January — szepnęła Marja cicho.