Strona:Charlotte Brontë - Dziwne losy Jane Eyre.pdf/462

Ta strona została przepisana.

On mnie kochał i dumnym był ze mnie — nikt inny takiem uczuciem mnie nie obdarzy... Ale gdzież to ja się błąkam, co mówię, a przedewszystkiem, co czuję?... Zapytywałam siebie, czy lepiejby mi było być niewolnicą w raju lenistwa w Marsylji — rozgorączkowaną złudną szczęśliwością w jednej godzinie, a dławiącą się gorzkiemi łzami żalu i wstydu w następnej, czy też być wiejską nauczycielką, wolną i uczciwą, w zdrowym zakątku górskim w samem sercu Anglji?
Tak, czuję teraz, że miałam słuszność, trwając przy zasadach i przy prawie, a odpychając, hamując podszepty chwilowego szału. Bóg mną pokierował, że dobrze wybrałam; opatrzności Jego dziękuję za pomoc i za opiekę.
Doszedłszy w dumaniach do tego punktu, wstałam, otworzyłam drzwi i wyjrzałam. Słońce zachodziło. Ptaki śpiewały ostatnie piosenki, „powietrze było łagodne, rosa, niby balsam, opadała...“
Patrzyłam przed siebie i myślałam, że jestem szczęśliwa, ale oto ze zdziwieniem spostrzegłam niebawem, że płaczę... I co mi te łzy wyciskało? Ten los okrutny, który mnie od mojego pana oderwał; myśl o nim, że go już nigdy nie miałam zobaczyć; myśl o jego rozpaczy, o furji gniewu z powodu mojej ucieczki... może go to teraz ściąga z uczciwej drogi zbyt daleko, by ostateczny powrót był dlań możliwy... Na myśl o tem odwróciłam się od widoku cudnego wieczornego nieba, zakryłam oczy i oparłam głowę o kamienne obramienie drzwi; wkrótce jednak spojrzałam, gdyż posłyszałam ruch jakiś około furtki, zamykającej od strony łączki mały ogródek. To pies — stary Carlo, wyżeł pana Riversa, popychał furtkę nosem, a sam January opierał się o nią łokciami; brwi miał ściągnięte, spojrzenie jego poważne, nieledwie surowe, tkwiło we mnie. Poprosiłam go, by zechciał wejść.
— Nie, nie mogę się zatrzymywać; przyniosłem pani tylko małą paczkę, którą moje siostry pozostawiły dla pani. Zdaje mi się, że jest w niej pudło z farbami, ołówki i papier.